Żryj gówno – czyli Eurokomisarzy walka z kułakiem.

Pewien angielski poeta i prozaik powiadał, że żaden człowiek nie jest samotną wyspą… Co prawda uważam, że poezja jest dla bab a proza osłabia umysł ale z tym akurat muszę się zgodzić. Ja na ten przykład nie czuję się wyspą. Czuję się bardziej jak Ocean Atlantycki. Po obu stronach mam dwa mocarstwa – z jednej jełropejskie, z drugiej afroamerykańskie. Od jakiegoś czasu owe mocarstwa biorą mnie w przysłowiowe dwa baty. Co zwrócę swoje fale w jedną stronę, druga zdradziecko zachodzi mnie od tylca. Dobrze, że inne supermocarstwa leżą daleko, bo gdybym i nad nimi się pochylił, padłbym ofiarą brutalnego gang-bangu, zakończonego obfitym bukakke.

Nie żebym nie lubiał seksu – choć zawód Wikinga poznałem od stony ofiary, zawsze najbardziej ceniłem w nim gwałcenie (raz nawet zebrałem w sobie wystarczająco odwagi żeby złożyć podanie ale skończyło się na tym, że Wikingowie zabrali mi komórkę). Niestety, koleje losu zamiast na fjordy wywiozły mnie na wyspy. I to nie Honsiu ani Siusiu, więc nie będzie bukakke, a na Wyspy Brytyjskie.

Od Brytyjczyków zaraziłem się zamiłowaniem do picia, kolonizowania Malwinów i ogrodnictwa. Co prawda nie mam ogródka ale do niedawna miałem doniczkę. Od kiedy zobaczyłem Magdę Gessler w skórzanej bieliźnie, jestem zwolennikiem kuchni pikantnej. Nic więc dziwnego, że w ramach mojego pierwszego eksperymentu ogrodniczego postanowiłem zasadzić papryczkę czili. Przez tydzień napełniałem doniczkę guano, przez drugi podlewałem własnym moczem, a trzeciego, moja piękniejsza połówka wróciła z Kolumbii i wyrzuciła mnie razem z doniczką na balkon. Biedny krzaczek zwiędł na mrozie.

Powiadają, że gdy człowiek nie ma własnej mądrości, pozostają mu mądrości narodu. Nasz wyznaje następującą – głupi ma zawsze szczęście. Zawsze się ona sprawdza w moim przypadku. Gdyby moja szanowna małżonka nie wygnała mnie z doniczką na balkon, gdzie było zbyt chłodno by utrzymać odpowiednią temperaturę guano, mógłbym rozpocząć nierejestrowaną uprawę za co wkrótce państwa Mumii będą robić to co robią najlepiej – przychodzić w gości o szóstej nad ranem, przystawiać pistolet do głowy, zakuwać w kajdany i wtrącać do lochu.

Ale do rzeczy, moi przyjaciele z wolnościowej konspiry podnieśli larum. Oto z nawiezionych naturalną gnojówką szarych komórek Komisarzy Europejskich wyrósł projekt dyrektywy regulującej uprawę, sprzedaż i reprodukcję roślin (Plant Reproductive Material Law). Na jej mocy powstać ma Urząd Różnorodności Roślin (EU Plant Variety Agency), którego zadaniem będzie ich rejestracja. Wszelka uprawa niezarejestrowanych roślin, nawet w domowych ogródkach będzie uznana za nielegalną a w gestii państw członkowskich będzie nakładanie ‘skutecznych, proporcjonalnych i odstraszających’ kar.

Aby dostąpić zaszczytu rejestracji, ziarna i rośliny będą musiały spełnić jeden z następujących kryteriów: ich uprawa stanowi ‘znaczny obszar produkcji’, ich uprawa stanowi ‘znaczną wartość produkcji’, ich uprawą lub sprzedażą zajmuje się ‘znaczna liczba Unijnych operatorów’ lub ‘zawierają substancje, które (…) muszą podlegać przepisom na temat ochrony zdrowia ludzi i zwierząt oraz środowiska’.

Dzielni urzędnicy nie ograniczają się tylko do roślin jadalnych. Dyrektywa obejmuje wszystkie ich rodzaje – nawet zasianie trawy będzie możliwe tylko po uprzedniej rejestacji. Rośliny leśne też nie unikną czujnego oka ełrourzędnika i wpisu do ełrobazy danych.

Jak już wszystko skrzętnie zanotujemy, jak już każde drzewko, kwiatek i warzywko będzie miało dowód osobisty i paszport, okaże się, że tylko produkty wielkich koncernów spełniać będą kryteria rejestracji (znaczny obszar, znaczna wartość, znaczna liczba). Małorolny kułak nie będzie w stanie zarejestrować swoich ziaren. Nie zrobi tego ogrodnik ani nawet balkonowy uprawiacz czili. Nie będą oni mogli wprowadzić swoich produktów na rynek czy wymieniać się nasieniem z innymi ogrodnikami. I nawet ustawa o związkach partnerskich nie pomoże. Znikną rośliny niszowe a produkt kupiony od chłopa na placu nie będzie się różnił niczym od produktu kupionego w Tesco, bo pochodzić będzie z tych samych ziaren od tego samego producenta. Jeśli ktoś, jak dotąd, będzie chciał przekazywać ziarna z pokolenia na pokolenie, uprawiać rośliny dziedziczne (tzw. heirloom plants) czyli w niezmienionej od lat postaci, zgodnie z dyrektywą z dnia na dzień zamieni się w groźnego kryminalistę, wroga ełroludu, mordercę dzieci, gwałciciela kóz.

Brzmi absurdalnie? To samo lata temu powiedziała moja znajoma z Gruzji, kiedy jej powiedziałem że Mumia reguluje krzywiznę bananów.

Powiadają, że ignorancja jest błogosławieństwem, ale ja mam to gdzieś! Nie mam zamiaru wprawiać Cię, Szanowny Czytelniku, w stan błogosławiony, oto więc przedstawiam Ci, jako pierwszy na tym blogu projekt dyrektywy (po angielsku). Oraz omówienie (też po angielsku) na blogu pewnego naturysty (jak pisze naturysta, czytając projekt dyrektywy trzeba przeczytać część wiążącą prawnie i zignorować wstęp, który nie jest wiążący i znacznie różni się on części prawnej).

Zwolennicy legalizacji Maryśki mają piekne hasło – There can be no freedom if nature is illegal.

Nie ma wolności jeśli natura jest nielegalna. Ich uniwersalne hasło pasuje i tutaj. Jeśli natura może być nielegalna to co jest legalne? Trzeba będzie sprawdzić w Karcie Praw Podstawowych…

Ja ze swojej strony wybiorę się za niedługo do Brukseli i, jako symbol tego co myślę o Elrokomisarzach, przed gmachem Komisji zasadzę im wielkiego kaktusa…

A potem obficie chlusnę im nasieniem na twarz, żeby mogli je sobie zarejestrować. Więc może jednak będzie bukakke?

Na koniec – zapraszam do przesłuchania podkastu przyjacieli konspiratorów z datą 5-8-13. Tam więcej o dyrektywie, o tym jak amerykańskie koncerny patentują istniejące nasiona, jak pozywają farmerów soji, oraz o projekcie opublikowania metody produkcji broni na drukarce 3-d.

I tradycyjnie muzyczka.

Neither the land of the free nor the home of the brave…

Dwa dni temu, Czirokezi Znad Zwisły oflagowali miasta i wioski by wraz ze Słońcem Peru świętować rocznicę zamachu stanu i nieudaną próbę ograniczenia Świętej Wolności. Od lat, w reżymowych szkołach, reżymowi nauczyciele wbijają dziecom do pustych łbów, że Konstytucya 3. Maja była tryumfem demokracji a jej przeciwnicy byli zdrajcami. Ja co prawda w szkole przespałem lekcję o Majach, a Słońce Peru kojarzy mi się bardziej z Inkami, ale gdyby tak na chwilę zamknąć oczy i wyobrazić sobie że podobną Konstytucye próbuje się wprowadzić w Polsce… Wyobraź sobie, Szanowny Czytelniku, że nasi czcigodni posłowie, chronieni immunitetem, rozjeżdżają się po pijaku po kraju, by świętować obchody 1 Maja. W tym czasie, spod ławek sejmowych wypełza grupa wtajemniczonych i uchwala dokument ustanawiający, że od dzisiaj prezydentura zagwarantowana będzie dla rodziny Komorowskich/Kaczyńskich/Kwachów/Wałęsiarzy (niepotrzebne skreslić). Ciekaw jestem ilu rodzimych Czirokezów klaskałoby uszami z radości a ilu poszłoby wlas polować na gajowego.

Po prawdzie, Konstytucya 3. Maja, gdyby wprowadzić do niej kilka poprawek (zachować wolną erekcję, zlikwidować zapisy odnośnie kształcenia królewskich dzieci i religii państwowej, zachować liberum veto, choć w trochę zmienionej formie, i rozszerzyć złotą wolność szlachecką na pozostałe stany) byłaby całkiem przyzwoitym dokumentem. Była bowiem prosta i zrozumiała, nawet w swojej staropolskiej treści. Miała osiem stron (dla porównania – reduta Ordona miała sześć harmat) i nie potrzeba prawnika, żeby zrozumieć ustrój jaki ustanawiała. Jej artykuły, w przeciwieństwie do tej farsy zwanej Prostytutą RP są precyzyjne i zamknięte. Nie zawierają furtek typu ‘w niektórych sytuacjach’ lub ‘szczegóły określa ustawa’.

Weźmy naprzykład prawo własności. Wystarczy porównać co mówi o niej Konstytucya:

‘Nadewszystko zaś prawa bezpieczeństwa osobistego, wolności osobistej i własności gruntowej i ruchomej, tak jak od wieków każdemu służyły świątobliwie, nienaruszenie zachowane mieć chcemy i zachowujemy; zaręczając najuroczyściej, iż przeciwko własności czyjejkolwiek, żadnej odmiany lub ekscepcyi w prawie nie dopuścimy; owszem najwyższa władza krajowa i rząd przez nią ustanowiony, żadnych pretensyi, pod pretekstem jurium regalium i jakimkolwiek innym pozorem do własności obywatelskich, bądź w części bądź w całości, rościć sobie nie będzie. Dlaczego bezpieczeństwo osobiste i wszelką własność komukolwiek z prawa przynależną, jako prawdziwy społeczności węzeł, jako źrenicę wolności obywatelskiej szanujemy, zabezpieczamy, utwierdzamy i aby na potomne czasy szanowane, ubezpieczone i nienaruszone zostawały, mieć chcemy.’

a co Prostytuta RP:

‘Rzeczpospolita Polska chroni własność i prawo dziedziczenia. Wywłaszczenie jest dopuszczalne jedynie wówczas, gdy jest dokonywane na cele publiczne i za słusznym odszkodowaniem’ i ‘Każdy ma prawo do własności, innych praw majątkowych oraz prawo dziedziczenia. Własność, inne prawa majątkowe oraz prawo dziedziczenia podlegają równej dla wszystkich ochronie prawnej. Własność może być ograniczona tylko w drodze ustawy i tylko w zakresie, w jakim nie narusza ona istoty prawa własności.’

Który dokument przejrzyściej opisuje Twoje prawa i okoliczności, w których można Ci odebrać własność?

Zapisy Konstytucyi były święte i nienaruszalne podczas gdy obecna Prostytuta pozwala ograniczać wolności i prawa Czirokezów ‘w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw.’

Oprócz zapisów odnośnie własności, moim drugim ulubionym zapisem Konstytucyi jest ten:

‘każdy człowiek do państw Rzeczypospolitej nowo z którejkolwiek strony przybyły lub powracający, jak tylko stanie nogą na ziemi polskiej, wolnym jest zupełnie użyć przemysłu swego, jak i gdzie chce; wolny jest czynić umowy na osiadłość, robociznę lub czynsze, jak i dopóki się umówi; wolny jest osiadać w mieście lub na wsiach; wolny jest mieszkać w Polsce lub do kraju, do którego zechce, powrócić, uczyniwszy zadość obowiązkom, które dobrowolnie na siebie przyjął.’

Nie potrzeba było paszportu, wizy wjazdowej, pozwolenia na pracę itd. itp. Niestety, zasada ta nie przyświecała naszym ‘światłym’ reformatorom z 1997 roku, którzy zgodnie z duchem czasów zapisali że ‘każdemu zapewnia się wolność poruszania się po terytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz wyboru miejsca zamieszkania i pobytu. Każdy może swobodnie opuścić terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.’ ale, naturalnie, że wolności te ‘mogą podlegać ograniczeniom określonym w ustawie’.

Ludzie w tamtych czasach kierowali się prostymi zasadami. Nie bali się swoich poglądów, nie musieli pozostawiać sobie furtek, przez które w razie czego mogli się wycofać rakiem. Gdyby do ówczesnego szlachcica, nawet nastawionego pozytywnie do potrzeby zreformowania ustroju kraju, przyszedł Król i powiedział: ‘dajemy wam, Panie Chmielnicki, prawo do posiadania własnej zagrody, ale będziemy mogli wam ją odebrać pod budowę gościńca, szczegóły określimy w ustawie. Gdybyś znalazł Waść skarb lub ropę na swoich włościach, należeć one będą do nas a gdyby przyszło Wam do głowy wyciąć tą starą lipę bez naszej zgody, pod którą to lipą przesiadywał imć Kochanowski komponując flaszki, wtrącimy was do lochu’. Pan Chmielnicki, choć wielki polski patryjota, przeżegnałby króla szabelką nie za to, że król chciał uregulować jego prawo do zagrody, tylko za to, że król chciał go oszukać. Oto mimo, że monarcha mówił o własności Pana Chmielnickiego, tak naprawdę mu tą własność odbierał. To samo zrobiła nasza Prostytuta. Oto, jeśli nie możesz dysponować własnością zgodnie z własną wolą, jeśli można ci ją odebrać w określonych sytuacjach, to tak naprawdę nie jesteś właścicielem tylko zarządcą. Słusznie więc szabelka Pana Chmielnickiego odcięłaby królowi skażony kłamstwem język.

Trzeba oddać naszym przodkom że, niezależnie od poglądów, przynajmniej potrafili je jasno i precyzyjnie formułować. Człowiek wiedział o co walczył i za co ginął. Czy dzisiaj jest sens przelewać krew w obronie ‘własności’ i ‘wolności’, które można ograniczać ustawami?

Na Konstytucyi 3. Maja wzorowali się Amerykanie. Co prawda swoja ustawę zasadniczą uchwalili przed nami, ale to tylko dlatego, że z Ameryki bliżej do Meksyku, gdzie drzewiej mieszkali Majowie. W przeciwieństwie do Konstytucyi 3. Maja, konstytucja USA, z 27 poprawkami obowiązuje do dziś. Amerykanie poszli o wiele dalej w ograniczeniu wolności obywatelskich na rzecz państwa. Gdybym nie był anarchstą, miałbym wątpliwości, czy poparłbym taką konstytucję, gdybym miał okazję zagłosować w referendum (nota bene, proces wprowadzania konstytucji w USA też był farsą a wielu weteranów wojny wyzwoleńczej nie uznało jej). Jednak, podobnie jak i nasi przodkowie, Ojcowie Założyciele oparli ustrój państwa na prostych, zwięzłych zasadach. Dokument liczy 11 stron, a 27 poprawek mieści się na dodatkowych 10 stronach. Często poprawki ograniczają się do jednego prostego zdania. Autorom konstytucji przyświecała zasada ograniczonego zaufania do państwa. Rozumieli oni potrzebę trzymania państwa w szachu przez obywateli. Druga poprawka to właśnie jedno zdanie. Mówi ono, że milicja (czyli każdy wolny obywatel – niestety, w tamtych czasach niewolnictwo było legalne) jest gwarantem bezpieczeństwa wolnego Stanu i prawo do posiadania i noszenia broni jest nienaruszalne. Poprawka czwarta mówi, że wszelkie przeszukania czy to osobiste, czy to własności ruchomej czy nieruchomej mogą być dokonane tylko po uzyskaniu nakazu sądu i tylko po przedstawieniu, pod przysięgą, szczegółów i przyczyn przeszukania.

Podobnie jak w przypadku naszej Konstytucyi majowey, w wyżej wymienionych poprawkach nie ma mowy o ‘szczególnych przypadkach’, które będą ‘określone w ustawie’. Z przerażeniem i zażenowaniem obserwowałem więc jak kilka tygodni temu w Bostonie dokonano brutalnej defenestracji wolności konstytucyjnych i jak Amerykanie temu przyklasnęli.

Oto, żeby złapać jednego (czyt. 1) nastolatka obrócono milionowe miasto w jedno wielkie państwo-miasto policyjne. Ludziom zakazano wychodzenia z domów, sklepy pozostały zamknięte (oprócz Dunkin’ Donuts), wezwano gwardię narodową i zaczęło się przeczesywanie miasta, mieszkanie po mieszkaniu, dom po domu, ulica po ulicy. Jak widać na załączonym filmiku, byłych ‘wolnych Amerykanów’, pod bronią, przy okrzykach ‘hände hoch’ wyciągano z ich własnych domów (co reżymowe media nazywały ‘ewakuacją’).

Rozumiem, sytuacja była szczególna. Bracia Kozojebowie zabili tego samego dnia policjanta więc policjanci byli nerwowi. Ale obracanie milionowego miasta w więzienie, żeby złapać jednego podejrzanego to dla mnie już nie nadużycie władzy a brutalny pokaz siły i podeptanie resztek amerykańskiej wolności. Jeśli więc po całej akcji ludzie wznoszą okrzyki na cześć państwa i policji, oznacza to, że Stany Zjednoczone nie są już krajem ludzi wolnych i domem ludzi odważnych, jak głosi ich hymn. Owszem, człowiek wolny, w sytuacji kiedy ma przyłożony pistolet do głowy, nie ma zbyt wielkiego wyboru – jeśli nie jest samobójcą, musi poddać się woli napastnika. Ale, żeby po fakcie się z tego cieszyć? No prośba!

Aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby komuś przyszło do głowy, zgodnie z prawem, wyjść na spacer z bronią za pasem.

Co ciekawe, mimo, że ludzie dziękują policji i państwu za złapanie pana Kozojewa, nie zauważają faktu, że po pierwsze primo, ani państwo, ani policja nie zapewniły im bezpieczeństwa – maraton w Bostonie to prestiżowa, międzynarodowa impreza, w okolicach mety były setki policjantów, przed imprezą teren został przeszukany, sprawdzony pod względem bezpieczeństwa, policyjne psi przewęszyły okolice na okoliczność ładunków wybuchowych. I choćby przyszło tysiąc atletów, i każdy zjadłby tysiąc kotletów… i tak bomby by wybuchły.

A po drugie primo, Kozojewa udało się złapać nie dlatego, że policja zamknęła całe miasto, nie dlatego, że przeczesywała dom po domu. Złapano go dlatego, że ktoś nie zastosował się do zakazu wychodzenia z domu i ryzukując, że sciągnie go snajper, wyszedł do ogrodu rozprostować zasiedziałe kości. Tam zobaczył ślady krwi na łódce, w której krył się Karnajew i zawiadomił policję. Gdyby niepokorny obywatel nie złamał prawa, Cabajew mogłby przeczekać do zmroku i spróbować przebić się do rzeki a potem poza miasto. Tak więc nawet w takiej ekstremalnej sytuacji to nie policjant a zwykły cywil złapał Tatarzyna, po raz kolejny udowadniając, że prywatna inicjatywa jest o wiele skuteczniejsza od państwowej a przy tym nie gwałci praw i wolności innych.

Nie wiem jak Tobie, Szanowny Niewolniku, ale mi zdjęcia z Bostonu skojarzyły się ze zdjęciami z drugiej wojny światowej, jak to Niemcy ‘łapali polskich terrorystów’ lub jak przeczesywali warszawskie getto. Też chodzili od mieszkania do mieszkania, też wyciągali mieszkańców na ulicę, też krzyczęli ‘keep your hands up’, tyle że po niemiecku. Jedyna różnica, że Niemcy mieli lepiej skrojone mundury, a Żydzi i Polacy nie byli tak skorzy do wznoszenia okrzyków na ich cześć. No, jest jeszcze różnica w tym co stało się z Żydami i Polakami a co stało się z Bostończykami, ale skoro pozwala się państwu na takie działania, skoro przyjmuje się je z entuzjazmem, to nic nie stoi na przeszkodzie, że pewnego razu, za siedmioma górami, za siedmioma lassami, komuś w Waszyngtonie wpadnie do głowy aby Bostończyków z domów przetransportować na stadiony, ze stadionów na Umschlagplatz, a z Umschlagplatz wgłąb Stanów, gdzie praca uczyni ich wolnymi.

Boston był symbolem amerykańskiej wolności, to tutaj się wszystko zaczęło. Tak więc logiczne jest, że i tutaj wszystko musiało się skończyć.

A jaka lekcja z tego wynika dla nas? Każdy dokument ustanowiony przez państwo, na którego straży stoi państwo, i o którego interpretacji decyduje państwo, niezależnie od tego jak jest zredagowany, jest tylko kombinacją liter zapisanych na kartce papieru. Jesteś wolny? Tak ale możemy zakazać Ci wychodzić z domu (lub zamknąć w Głantanamo). Masz niezbywalne prawo do noszenia broni? Tak, ale my określimy jakiej broni i w jakich okolicznościach masz to ‘niezbywalne prawo’. Masz zagwarantowaną prywatność i nienaruszalność osobistą? Jak będziemy chcieli, wywleczemy Cię z domu i przeszukamy. Jeszcze nam przyklaśniesz i podziękujesz. Tak więc Szanowny Czytelniku, zawsze miej ‘plan B’ za pazuchą, pod poduszką lub w skarpecie. I nie trać czasu na czytanie druków rządowych.

I to tyle na dzisiaj. Na koniec dwa cytaty, do wyboru do koloru:

Hilary Clinton – ‘Nigdy nie marnuj dobrego kryzysu’

James Madison – ‘Kryzys mobilizuje tyranów do działania’

I muzyczka.