Kolektury na Święta.

Przyjazd do kolorowej niedorozwiniętej odbija się negatywnie na mojej psychice. Przed magistratem ślisko, że se można złamać w krzyżu gnat, jak komar, ale straż karze mandatami tylko prywatnych właścicieli kamienic, służby miejskie nie przepuszczają na pasach, urzędnicy jak byli niekompetentni tak nadal są, a na domiar złego ludzie stoją na czerwonym jak Niemcy w Berlinie (co to tego ostatniego to trudno się dziwić skoro nawet ‘wielki redaktor’ w swoim programie wchodzi wnukowi Wehrmachtowca w dupę bez wazeliny), co przywykłego do angolskich zwyczajów Anarcha mierzi strasznie. Z perspektywy czasu i odległości uważam, że nic się w koralowej niepodległej nie zmieniło – te same mordy w TV forsują coraz te same głupie pomysły. Ten sam bełkot o ą, ę, Ełropie. I tylko plebs coraz bardziej zestresowany.

Ostatnio w drodze po prezenty przechodziłem koło miejsca, w którym jeszcze mój łojciec prać, jak był latoroślą a mnie jeszcze nie było w planach, kupował pieczywo. Piekarnia, o której mówię, przetrwała komunę (może i wojnę, tego nie wiem) a zabiła ją liberalna Polska firmowana przez ojca Kasi Tusk. Prowadzenie małego zakładu w przyjaznym państwie wiąże się bowiem ze zbyt dużym stresem i robotą papierkową po godzinach oraz udowadnianiem siepaczom Liberała z Kaszub, że nie jest się wielbłądem czy innym uchem od śledzia. Teraz miejsce piekarni wynajmuje pewna ogólnopolska sieć. I Federacja Anarchistyczna (tacy z nich anarchiści jak ze mnie muflon!) nie oprotestowała niszczenia tradycji, jak w przypadku tego antyk-wariata na Tomasza, prowadzonego przez jakiegoś nieporadnego dziadka (pamiętam, jak szukałem ‘Kondotierów’ Gana Ganowicza mogłem sprawdzić na sieci ofertę krakowskich antyk-wariatów, oprócz antk-wariata dziadka! W końcu książkę sprzedał mi przez internet jakiś antykwariusz z Warschau! A dziadek nawet nie odebrał telefonu!).

Nie, żebym chwalił Smarkozy’ego, ale socjalistyczna Francja lepiej traktuje swoich przedsiębiorców. Pamiętam jak mieszkałem tam u kumpla podczas praktyk w Paryżu. Jego łojciec prać miał firmę przewozową, która prężnie mu się rozwijała, a której rozwój on równie prężnie hamował. Na moje pytanie ‘pur-kła?’ zawsze odpowiadał: ‘mała firma – małe kłopoty, duża firma – duże kłopoty’. Wolał być drobnym przedsiębiorcą bo dzięki temu miał i dobry zarobek i czas dla siebie, rodziny, imprezy i hobby (był między innymi członkiem gangu motocyklowego dla klasy średniej ;p). U nas mała firma to duże kłopoty, bo człowiek sam nie ogarnie ustawowej sraczki naszego parlamentu a politycy, wychowani w czasach komuny, przedsiębiorców traktują podejrzliwie. Żeby mieć jaki taki spokój, trzeba mieć firmę, która zatrudni księgową i prawnika żeby na bieżąco śledzili gdzie nas te mendy z wiejskiej chcą uciąć, i która w razie czego będzie miała wystarczające środki, żeby przekupić chciwego urzędasa. Małej firmy nie stać na takie koszta. Biednemu w Polsce zawsze chuj w oczy i watr w dupę, jak mówi przysłowie.

No, ale miało być o kolekturach. W końcu kiedyś, dawno temu zaznaczyłem tego bloga jako polityczno-LITERACKO-podróżniczego… Święta to przecież czas relaksu, którego nie powinno zakłócić nawet orędzie zawiadowcy tego burdelu na kółkach. A cóż lepiej relaksuje jak dobra książka?

Tak więc – jeśli uda Ci się, szanowny podatniku, dostać gdzieś wspomnianych już powyżej ‘Kondotierów’ Gana Ganowicza, mojego ulubionego pogromcy komuchów, to polecam! Ganowicz świetnie opisuje swoje przygody najemnika w Katandze i Jemenie, które trzeba czytać przy winie, whisky, ale zawsze przy papierosie. Jest to świetne dopełnienie książki Jana Zumbacha, który też szlajał się po świecie walcząc za sprawy, które uważał za sprawiedliwe. Książka co prawda za krótka, jak na mój gust, a cena jaką liczą na rynku, z racji niewielkiej liczby egzemplarzy, mogłaby odstraszyć nawet samego Czaka Norisa. Ale i tak warta przeczytania. Gdyby nie udało Ci się jej jeszcze dostać, szanowny czytelniku, to masz ode mnie w prezencie linka do darmowej wersji PDF (dałnlołduj zanim usuną!).

  
‘Psy wojny wyją długo, gdy odchodzi ktoś z ich stada…’


Skoro już jesteśmy przy wojennych klimatach, i żeby uczcić śmierć Kim Dzongila (ONZ, składające się ponoć z najwybitniejszych przedstawicieli państw uczciło go minutą ciszy, ale ja jestem prymityw i śmierć tego oprawcy świętowałem setką wódki, a jak Korea otworzy się na świat to zatańczę na jego grobie), proponuję poczytać sobie o bitwie na rzece Imjin, która odbyła się w pamiętnym roku 1951 pomiędzy wojskami ChRLD/KRLD a wojskami ONZ-u reprezentowanymi na danym odcinku przez Brytyjczyków. Po książkę sięgnąłem z pewną taką nieśmiałością, bo o wojnie w Korei słyszałem tylko z serialu komediowego MASZ, który był taki sobie. Poza tym nie za bardzo interesuje mnie martyrologią i to w szczególności brytyjską. Ale w miarę czytania okazało się, że wojna w Korei była prawie tak samo cool jak ta w Wietnamie. Książka napisana przystępnym językiem i nie koncentruje się tylko na bitwie ale i na szerszym opisie konfliktu a także przygodach żołnierzy wziętych do niewoli. Poza tym, mimo, że fala komunistów zmiotła ostatecznie brytyjskie oddziały z zajmowanych wzgórz, to dzięki doktrynie walki wymyślonej przez samego wujka Stalina, komuszy trup siał się gęsto. Książka zatytułowana jest ‘
To the Last Round: The Epic British stand on the Imjin River, Korea 1951′ napisana przez Andrzeja Łososia (Andrew Salmon).

  


Polecam! A jak ktoś nie chce czytać a chce se obejrzeć w skrócie przebieg bitwy to tutaj link do filmiku na jewtubie.

A na koniec najsmaczniejszy kąsek czyli to co tygryski lubią najbardziej i o co modli się każdy uciskany Czirokez Znadwisy:How to Stage a Military Coup: From Planning to Execution‘ (czyli ‘jak przeprowadzić przewrót wojskowy: od planowania do wykonania’) ałtorstwa Kena Connora, byłego żołnierza SS… znaczy SAS.

  


Książka napisana z jajem, opisuje różne rodzaje przewrotów wojskowych, w tym takich, które są zarówno zaskoczeniem dla rządu jak i dla wojskowych, którzy dopiero po fuckcie dowiedzieli się że przeprowadzili zamach (miało to miejsce w jednym z państw afrykańskich gdzie kapitan z pewnej prowincjonalnej jednostki postanowił pojechać do stolicy upomnieć się o zaległy żołd dla swoich żołnierzy. Nie wiedział, że ktoś z jednostki rozpowszechnił plotkę, że jedzie obalić rząd. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zajechawszy do stolicy dowiedział się, że prezydent uciekł z kraju a on jest szefem junty, której poddały się wszystkie siły rządowe.). Poza anegdotami, książka podaje kilka praktycznych rad typu ‘jeśli przeprowadzasz zamach rano, zajmij stację radiową, jeśli po południu zajmij telewizję’ bo rankiem większość ludzi słucha radia w drodze do pracy natomiast wieczorem, po robocie, ludzie gniją przed telewizorem (trzeba też zająć stadion, żeby można było gdzie trzymać ferajnę Tuska, a tych mamy pod dostatkiem w związku z Ojro 2012). Znajdziemy w niej też szablonowy tekst przemówienia, które należy wygłosić w radio lub telewizji natychmiast po ich przejęciu, oraz analizę najczęściej popełnianych błędów przy przeprowadzaniu zamachów. Nawet jeśli ktoś z jakiegoś powodu nie chce zdobyć władzy i wymordować przeciwników politycznych, powinien przeczytać tą ksiązkę, bo opisuje ona ciekawe historię różnych przewrotów. Można się m.in dowiedzieć, że komunistyczny rząd w Iranie, który posłużył za pretekst do zamachu stanu i wyniesienie Szacha do władzy, był wymysłem Brytyjczyków w celu zaangażowania CIA w operacji, którym tak naprawdę chodziło o interesy Britisz Petrolełum (rząd Iranu znacjonalizował złoża ropy) a obalenie dynastii Qing w Chinach było przypadkowe – jedna z bomb składowanych przez rewolucjonistów przypadkowo eksplodowała dokładnie 68 lat i jeden dzień przed moimi urodzinami w konsekwencji czego siepacze cysorza wkroczyli do akcji. Spiskowcom pozostało zginąć z ich ręki albo wywalczyć sobie życie, co też zrobili. Kolektura obowiązkowa dla każdego czytelnika tego bloga. Po Świętach kartkówka!

No to tyle. Na koniec – pewien poseł z Ruchu Palikota przesłał mi e-kartkę, którą ja przesyłam dalej i ogłaszam konkurs: proszę odgadnąć, który to poseł postępowej niepodległej pozdrowił mnie w ten sposób:

  

A na koniec, jeden z ulubionych kawałków z dzieciństwa – kolęda, którą matula śpiewałaby mi, gdyby była metalem…

   

WESOŁYCH ŚWIĄT!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Przestańcie się mazgaić! Chłopaki nie płaczą!

Tym przesłaniem do ludu szlochającego miast i wsi Korei Północnej rozpoczynam dzisiejszy wpis. Koniec roku okazuje się pechowy dla celebrytów. Ponury żniwiarz zebrał nie lada żniwo siejąc w piachu sól tej ziemi. Wacław Chaweł, Szyszkownik Kadafi, Fioletta Willas, Hanka Mostkowiak no i oczywiście największy z największych:

 


Dżeneral Jaruzesky!!!

Szok! Ciekawe czy w Wybiórczej żałoba jak po Tusku.

Ja, podobnie jak Idi Amin, śmierci się nie boję. Znam jej dokładną datę, 15 kwietnia 2012, kiedy to zamierzam zejść z pompą na ulicach wiecznego miasta. Tak, szanowny żałobniku, przyszło to do mnie po pijaku, kiedy to dałem słowo, że wystartuję w paryskim maratonie. A słowo Anarcha, nawet dane po pijaku, jest pewne jak w pruskim banku spermy.

Dlatego ostatnio nie pisałem. Kwiecień tuż tuż a trzeba się nacieszyć życiem przed przejściem w stan wyższej świadomości. I mam nadzieję, że tym razem zreinkarnuję się jako ktoś ważny i budzący respekt, jak Feliks Dzierżyński, na przykład, albo przynajmniej Mikołaj CiałCześku, Słońce Skarpet. I mam nadzieję, że nie będę tak naiwny jak w poprzednim życiu, kiedy to wkręcili mnie do wstąpienia do SS, mówiąc, że to skrót od Szarych Szeregów… Co prawda mundury mieliśmy fajniejsze, ale działalność już nie taka koszerna jakby się wydawało.

No a teraz do rzeczy. David (oj wej!) Kamerun nie jest moim ulubieńcem. Jak każdy polityk, patrzy tylko jak wyciągnąć ode mnie kasę i sypie na prawo i lewo głupimi pomysłami typu gwarantowania przez budżet (czyli między innymi mnie) pożyczek na mieszkanie dla biedoty (jakby od pożyczania tym, których na to nie stać nie zaczął się kryzys!). Muszę jednak przyznać, że jest on najlepszym płemiełem od czasów Słońca Szkocji vel. Półślepego Kretyna, Gordona Browna. Ostatnio nawet sprawił mi spóźniony prezent prezent mikołajkowy psując dobry humor Europederastów ze strefy Ojro. Ach co to była za przyjemność patrzeć na te skonsternowane mordy Smarkoziego i Merkel. Wrażenia porównywalne z oglądaniem Jelcyna tańczącego po pijaku (no ale widok pijanego grubasa zza Uralu zawsze jest śmieszny, a widok ą, ę, Europejczyków, drapiących się z konsternacją po jajkach to już widok niecodzienny). Oczywiście postępowe merdia zaraz zaczęły przebąkiwać o izolacji Wielkiej Brytwanii, o Europie dwóch prędkości i tym podobne frazesy, ale City zareagowało pozytywnie. Bo to niby w obronie City, Dekameron zawetował to co zawetował (a tak naprawdę zawetował w obronie własnej kieszeni, bo tak znienawidzone przez wszystkich usługi finansowe zapłaciły w 2010, kryzysowym bądź co bądź roku, 53.4 miliardy funtów w podatkach). Nie ma zresztą powodu dla którego mielibyśmy pomagać żebrakom z Ojrolandu. Brytole, w przeciwieństwie do Czirokezów znad Wisły, nigdy nie pchali się do uczestnictwa w tym projekcie politycznym. Dlaczego tedy mamy (tak tak, ja też tu płacę podatki) wyciągać Ojro z dołka? Poza tym, ci ą, ę Ojrolandczycy już nie raz przechwalali się, że ich kolektywny poziom zadłużenia jest niższy od brytyjskiego, japońskiego czy obamskiego. Niech więc nie żebrają tylko niech zakaszą rękawy i biorą się do roboty. 

  


Na koniec coś z naszego podwórka bo wczoraj zawitałem pod Wawel. Hotel Sracovia przy Błoniach dziewiczych, który raz do roku zapełniał się pejsiastymi pielgrzymami do grobu cadyka czy innego koszernego papieża, stał się kolejnym po hotelu Forum miejscem na mega-reklamę. Kiedy budynek odsprzedano nowemu inwestorowi, koledzy architekta z urzędu miasta wpisali go na listę zabytków, żeby nie można było go wyburzyć. I tak hotel będzie sobie stał i niszczał, jak szkieletor czy Forum. Inwestor będzie zarabiał na powierzchni reklamowej a Gazeta w Srakowie będzie biadolić, że reklamy, pstrokato i kicz i że należy zakazać. O gustach się nie dyskutuje i może się komuś podobać forma klocka i może nawet chcieć chronić akurat ten, ale niech nie robi tego kosztem cudzych pieniędzy. Bo inwestor nie jest od tego, żeby realizować politykę miasta, czy to w kwestiach socjalnych czy architektonicznych, tylko po to, żeby zarobić pieniądze. I takie myki, jak sprzedaż budynku, który teoretycznie można wyburzyć a następnie zakaz jakichkolwiek przeróbek bez zgody konserwatora zabytków może skończyć się sprawą w Sztrasburgerze i milionowym odszkodowaniem. Miasto i tak już bankrutuje, a perspektywy na uzbieranie pieniążków od cienko już przędących centusiów są marne, bo priorytetem będzie pomoc strefie Ojro (Wnuk Wehrmachtowca tak wylizał botki panom Merkel i Sarkozy że błyszczą się teraz pięknie w blasku Słońca Peru).

I tym optymistycznym akcentem kończę na dzisiaj i tradycyjnie żegnam się muzyczką, którą dedykuję niedawno zmarłemu generałowi.