Nasze dzielne chopoki od wieków walczą za wolność waszo i naszo, słusznie znajdując sobie miejsce między zgrabnymi sercami polskich dziewcząt. Walczylimśmy na Haiti, we Francy, w Hiszpanii, kilku naszych walczyło nawet o wolność Skonfederowanych Stanów Ameryki (choć niestety większość Polaków trafiała do Stanów przez NY i niechlubnie zapisała się w historii, przyczyniając się do zwycięstwa tfu! tfu! Unii!). Obecnie polscy wojacy wraz z bratnimi wojskami sajuza łotają swoimi wielkimi działami śniade tyłki gwałcicieli kóz z gór Afganistanu i szwejków naftowych z Cziraku! Tam też, rzecz jasna, walczymy za wolność waszo i naszo, przelewając krew w sprawie tak słusznej, że nawet neutralni producenci czekoladowych zegarków walczyli u boku Jankesów, nazistów i Francuzów ramię w ramię w celu ucywilizowania plemion Hindukuszu. Niestety, papież wysłał podanie o zwiększenie liczby halabardników, w związku z czym od marca 2008 armia szwajcarska musiała się wycofać z pola walki. Ostały się nam po nich jeno słynne scyzoryki scyzoryki tak na nas wołają.
Á la guerre comme á la guerre, czasem coś komuś strzeli, czasem komuś się kipnie. Taki zawód żołnierza. Z moich obserwacji wynika, że w zasadzie oprócz rodziny, dla której zawsze śmierć członka jest tragedią, dla reszty ze stron konfliku jest to błogosławieństwo. Żołnierz ginie śmiercią bohatera (a nie np. wieśniaka uznanego przez satelitę szpiegowskiego za Osamę i ostrzelanego wraz z rodzinką i dziećmi z odległości 10 kilometrów supernowoczenym amerykańskim pociskiem Patriot 9/11). Polityk zbija kapitał polityczny (gdyby na ten przykłąd, jak śpiewał poeta, ‘jesienny wiatr spierdolił majstra z dachu’, nie można by było urządzić konferencji prasowej i walnąć ckliwego przemówienia atakującego rząd lub opozycję). Bloger może wypocić tekst i nabić sobie popularity… En fin, talib w którego magazyku znajdowała się kula z imieniem zabitego wojaka, zarobi kolejne nacięcie na kolbie kałasznikowa, uścisk ręki prezesa talibów a w niebiesiech kolejną dziewicę-bohater wodza powstańców Emiliję Prater. Ewrybady hepi!
No, ale nie o śmierci miało dzisiaj być ale o wolności, o którą walczą Kozacy Bohdana Klichmielnickiego.
Nie dłużej jak w niedzielę przeszedłem w lokalnym hipermegamarkecie obok stoiska z gazetami. W oczy rzucił mi się wielki tytuł i fotki ostatnich strat w armii jej krórewskiej mości. Tytuł powiadał ‘zginęli za wolność’. Wolność bowiem w retoryce narodów Światłego Przymierza oznacza d-e-m-o-k-r-a-c-j-ę. Gdzie jest demokracja, tam jest wolność i niech nikt nie stara się temu zaprzeczyć bo dostanie łan łej tiket na Kubę (a konkretnie do Guanatanamo). Demokracja Afgańska przeżyje jutro swoje szczytowanie bo lud wybierze sobie Karzaja na prezydenta. Karzaj jest na tyle postępowy, że popierają go rządy wolnego świata (w tym i nasz). Postępowość obecnego prezia Afganistanu odzwierciedlają liberalne prawa ustanawiane w jego krainie kozim mlekiem płynącej. Jednym z praw, o które przelewamy krew, jest prawo niezwykle liberalne seksualnie, prawo, przy którym legalizacja związków homoseksualnych to jakieś nieśmiałe podrygi zacofańców, prawo, do którego narody zachodu jeszcze nie dorosły. Prawo to pozwala więzić i gwałcić kobiety, a gdy te seksu odmówią, pozwala je zagłodzić na śmierć. Jest to kwintesencja demokracji, która, zgodnie z definicją szanuje prawa mniejszości, a że mężczyni poginęli na wojnach, to trzeba uszanować ich prawa do seksu. Bo jak tu walić konia gdy nas w dzieciństwie obrzezali a w koło same kozy, góry i piasek? Aż się pejs na głowie jeży!
Za taki postęp walczy minister Klichmielnicki i jego szefunio wariatunio, który klapsał syna i pewnikiem chciał pójść kiedyś w ślady przodka z Wehrmachtu. Swoją drogą, ciekawe, czy kiedyś poodbiera się im za to emerytury, wszak esbecy walczyli jeno o to, by prawa jazdy wydawane kobietom obowiązywały również na traktory i kombajny, no i nie bombardowali przy tym wiosek na chybił trafił.
Po tym powyższym, dosyć długim wstępie przejdźmy do meritum. Nie myśl sobie, szanowny czytelniku, że Twoja sytuacja jest o wiele lepsza niż w Afganistanie. U nas też panuje demokracja a więc, m.in. wolność rządu do uwięzienia Cię bez wyroku sądowego, wysłania Cię na męki do któregoś z zaprzyjaźnionych państw, wtrącenia do lochu za poglądy (zależnie od rządu zmieniają się poglądy), podsłuchiwania i obserwacji (‘jak nie masz nic do ukrycia nie masz się czego obawiać’) czy wywłaszczenia z twojej własności (na ‘ważne cele społeczne’). Na razie, Bogu dzięki, rządy koncentrują się na osobnikach o ciemniejszej karnacji, ale doświadczenie pokazuje, że od walki z terrorystą do totalitaryzmu już tylko jeden krok. Wszak pożar Rajhstagu też był ‘aktem terrorystycznym’ po którym demokratyczny rząd niemiec zawiesił wolności obywatelskie… a potem wziął się za żydów.
Demokracja w obecnym wydaniu to nic innego jak dyktatura większości. Większość łatwo sobie uzyskać, bądź to obiecując gruszki na wierzbie, jak, nieco już zapomniany, płemieł Müller, bądź to strasząc ciemnego luda fasizmem, kacizmem, lub terroryzmem. Większość narzuca mi swoją wolę i, za przeproszeniem, gówno mogę jej zrobić. Jestem jak ten Wąski, którego można kopać w dupę i nic. I nawet jak już myślę, że jestem debeściak i moja mafia też jest debeściak… przychodzi państwo, reprezentujące większość, i pakuje mnie do suki (albo wystawia mandat, za to, że nie zdążyłem posprzątać kupy po psie zanim ją zjadł lub za to, że piję Redds’a o trzeciej w nocy idąc przez Planty demoralizując wiewiórki).
W szkole wciskali mi do głowy różne bzdury. Jedną z nich było krytykowanie w czambuł demokracji szlacheckiej. ‘Szlachta była bezkarna dzięki przywilejowi neminem captivabimus…’, powiadali, ‘w kraju panowała anarchia przez liberum veto‘, ‘szalchcic na zagrodzie był równy wojewodzie’ i tak dalej i tym podobnie. I człek musiał to bezmyślnie powtarzać, żeby wyciągnąć na piątkę, albo pani krzyczała. To samo w liceum. Dopiero po zdaniu matury mogłem sobie na spokojnie pomyśleć i doszedłem do wniosku, że to właśnie demokracja szlachecka najbardziej mnie się podoba. Jeden jedyny szkopuł, że była ona szlachecka, czyli z zasady wyłączała inne grupy społeczne, niektóre z nich zniewalając. Same założenia systemu były jednak dobre. Szanowano prawa i wolności nie tylko mniejszości (co dzisiej jest tylko formułką dodawaną do definicji, żeby ładnie wyglądało) a nawet jednostek. Jeśli pan brat poczuł, że naruszana jest jego wolność, wstawał, powiadał ‘nie pozwalam’ i to wystarczało, żeby cała potężna Rzeczpospolita i oba narody odfanzoliły się od jego zagrody, choćby się sypała i piszczała biedą a Król chciał se tam pałac wystawić. Z drugiej strony mości Zamojski mógł se wybudować miasto, bez pozwoleń architekta czy konserwatora zabytków, bez WZiZT i planów budowy. Mógł se sprowadzać na swoje ziemie kogo chciał i skąd chciał. Choćby ich samemu lucyperowi z dupy powyciągał, nie potrzebował dla nich wiz, pozwoleń i zaświadczeń o niekaralności, wymazu z gardła, odcisków palców i cyfrowego skaningu kiszki stolcowej tudzież innych zabezpieczeń chroniących większość przed terroryzmem, nielegalną imigracją i ‘kradzieżą miejsc pracy’. W czasach, kiedy szlachta dysponowała prawem liberum veto, wolność i tolerancja nie były pustymy frazesamy na kłamliwych mordach polityków. Dla przykładu – w 1564 sądzono w Lublinie niejakiego Erazma Orwinowskiego, który podczas proceji bożego ciała wyrwał monstrancję z rąk klechy i krzycząc ‘Bóg jest w niebie, a więc nie ma go w chlebie, nie ma w Twej puszce’, publicznie ją podeptał. Obecnie podchodzi to pod obrazję uczuć religijnych. W czasach wolności szlacheckiej uczucia były sprawą prywatną i nie sądowi było oceniać do jakiego stopnia zostały one obrażone (zawsze mogli to sobie obrażony z obrazicielem rozstrzygnąć na uklepanym polu). Przed sądem, obrońca Otwinowskiego, Mikołaj Rej, argumentował, że oskarżony powinien zapłacić za zniszczone mienie, a pan Bóg, jeśli uważa się za obrażonego, sam wymierzy sprawiedliwość. Prymas wogóle sprawę olał i rozeszło się po kościach. Rzeczpospolita nie narzucała nikomu religii, języka urzędowego a wolność myśli, sumienia i słowa, w czasach niespodziewanej przez nikogo Hiszpańskiej Inkwizycji szalejącej krajach cywilizowanych, utwierdziły nuncjusza papieskiego, pana Lippomano, w przekonaniu, że kraj nasz jest istnym infernum.
Nie wiem jak Ty, szanowny czytelniku, ale ja w takim infernum chciałbym mieszkać w przeciwieństwie do krajów dzisiejszej, oświeconej i postepowej demonkracji, w której można mnie parytetowo kopać w dupę i nic. Za takie infernum możnaby przelewać krew, na to, które obecnie nam panuje, i za które obecnie walczą nasi wojacy nawet bym nie splunął.
Howgh!
Na koniec krypto-reklama tanich linii lotniczych i muzyczka dla relaksu.