Demonkracja, Demokracja i Liberum veto

Nasze dzielne chopoki od wieków walczą za wolność waszo i naszo, słusznie znajdując sobie miejsce między zgrabnymi sercami polskich dziewcząt. Walczylimśmy na Haiti, we Francy, w Hiszpanii, kilku naszych walczyło nawet o wolność Skonfederowanych Stanów Ameryki (choć niestety większość Polaków trafiała do Stanów przez NY i niechlubnie zapisała się w historii, przyczyniając się do zwycięstwa tfu! tfu! Unii!). Obecnie polscy wojacy wraz z bratnimi wojskami sajuza łotają swoimi wielkimi działami śniade tyłki gwałcicieli kóz z gór Afganistanu i szwejków naftowych z Cziraku! Tam też, rzecz jasna, walczymy za wolność waszo i naszo, przelewając krew w sprawie tak słusznej, że nawet neutralni producenci czekoladowych zegarków walczyli u boku Jankesów, nazistów i Francuzów ramię w ramię w celu ucywilizowania plemion Hindukuszu. Niestety, papież wysłał podanie o zwiększenie liczby halabardników, w związku z czym od marca 2008 armia szwajcarska musiała się wycofać z pola walki. Ostały się nam po nich jeno słynne scyzoryki scyzoryki tak na nas wołają.

Á la guerre comme á la guerre, czasem coś komuś strzeli, czasem komuś się kipnie. Taki zawód żołnierza. Z moich obserwacji wynika, że w zasadzie oprócz rodziny, dla której zawsze śmierć członka jest tragedią, dla reszty ze stron konfliku jest to błogosławieństwo. Żołnierz ginie śmiercią bohatera (a nie np. wieśniaka uznanego przez satelitę szpiegowskiego za Osamę i ostrzelanego wraz z rodzinką i dziećmi z odległości 10 kilometrów supernowoczenym amerykańskim pociskiem Patriot 9/11). Polityk zbija kapitał polityczny (gdyby na ten przykłąd, jak śpiewał poeta, ‘jesienny wiatr spierdolił majstra z dachu’, nie można by było urządzić konferencji prasowej i walnąć ckliwego przemówienia atakującego rząd lub opozycję). Bloger może wypocić tekst i nabić sobie popularity… En fin, talib w którego magazyku znajdowała się kula z imieniem zabitego wojaka, zarobi kolejne nacięcie na kolbie kałasznikowa, uścisk ręki prezesa talibów a w niebiesiech kolejną dziewicę-bohater wodza powstańców Emiliję Prater. Ewrybady hepi!

No, ale nie o śmierci miało dzisiaj być ale o wolności, o którą walczą Kozacy Bohdana Klichmielnickiego. 

Nie dłużej jak w niedzielę przeszedłem w lokalnym hipermegamarkecie obok stoiska z gazetami. W oczy rzucił mi się wielki tytuł i fotki ostatnich strat w armii jej krórewskiej mości. Tytuł powiadał ‘zginęli za wolność’. Wolność bowiem w retoryce narodów Światłego Przymierza oznacza d-e-m-o-k-r-a-c-j-ę. Gdzie jest demokracja, tam jest wolność i niech nikt nie stara się temu zaprzeczyć bo dostanie łan łej tiket na Kubę (a konkretnie do Guanatanamo). Demokracja Afgańska przeżyje jutro swoje szczytowanie bo lud wybierze sobie Karzaja na prezydenta. Karzaj jest na tyle postępowy, że popierają go rządy wolnego świata (w tym i nasz). Postępowość obecnego prezia Afganistanu odzwierciedlają liberalne prawa ustanawiane w jego krainie kozim mlekiem płynącej. Jednym z praw, o które przelewamy krew, jest prawo niezwykle liberalne seksualnie, prawo, przy którym legalizacja związków homoseksualnych to jakieś nieśmiałe podrygi zacofańców, prawo, do którego narody zachodu jeszcze nie dorosły. Prawo to pozwala więzić i gwałcić kobiety, a gdy te seksu odmówią, pozwala je zagłodzić na śmierć. Jest to kwintesencja demokracji, która, zgodnie z definicją szanuje prawa mniejszości, a że mężczyni poginęli na wojnach, to trzeba uszanować ich prawa do seksu. Bo jak tu walić konia gdy nas w dzieciństwie obrzezali a w koło same kozy, góry i piasek? Aż się pejs na głowie jeży!

Za taki postęp walczy minister Klichmielnicki i jego szefunio wariatunio, który klapsał syna i pewnikiem chciał pójść kiedyś w ślady przodka z Wehrmachtu. Swoją drogą, ciekawe, czy kiedyś poodbiera się im za to emerytury, wszak esbecy walczyli jeno o to, by prawa jazdy wydawane kobietom obowiązywały również na traktory i kombajny, no i nie bombardowali przy tym wiosek na chybił trafił.

Po tym powyższym, dosyć długim wstępie przejdźmy do meritum. Nie myśl sobie, szanowny czytelniku, że Twoja sytuacja jest o wiele lepsza niż w Afganistanie. U nas też panuje demokracja a więc, m.in. wolność rządu do uwięzienia Cię bez wyroku sądowego, wysłania Cię na męki do któregoś z zaprzyjaźnionych państw, wtrącenia do lochu za poglądy (zależnie od rządu zmieniają się poglądy), podsłuchiwania i obserwacji (‘jak nie masz nic do ukrycia nie masz się czego obawiać’) czy wywłaszczenia z twojej własności (na ‘ważne cele społeczne’). Na razie, Bogu dzięki, rządy koncentrują się na osobnikach o ciemniejszej karnacji, ale doświadczenie pokazuje, że od walki z terrorystą do totalitaryzmu już tylko jeden krok. Wszak pożar Rajhstagu też był ‘aktem terrorystycznym’ po którym demokratyczny rząd niemiec zawiesił wolności obywatelskie… a potem wziął się za żydów.

Demokracja w obecnym wydaniu to nic innego jak dyktatura większości. Większość łatwo sobie uzyskać, bądź to obiecując gruszki na wierzbie, jak, nieco już zapomniany, płemieł Müller, bądź to strasząc ciemnego luda fasizmem, kacizmem, lub terroryzmem. Większość narzuca mi swoją wolę i, za przeproszeniem, gówno mogę jej zrobić. Jestem jak ten Wąski, którego można kopać w dupę i nic. I nawet jak już myślę, że jestem debeściak i moja mafia też jest debeściak… przychodzi państwo, reprezentujące większość, i pakuje mnie do suki (albo wystawia mandat, za to, że nie zdążyłem posprzątać kupy po psie zanim ją zjadł lub za to, że piję Redds’a o trzeciej w nocy idąc przez Planty demoralizując wiewiórki).

W szkole wciskali mi do głowy różne bzdury. Jedną z nich było krytykowanie w czambuł demokracji szlacheckiej. ‘Szlachta była bezkarna dzięki przywilejowi neminem captivabimus…’, powiadali, ‘w kraju panowała anarchia przez liberum veto‘, ‘szalchcic na zagrodzie był równy wojewodzie’ i tak dalej i tym podobnie. I człek musiał to bezmyślnie powtarzać, żeby wyciągnąć na piątkę, albo pani krzyczała. To samo w liceum. Dopiero po zdaniu matury mogłem sobie na spokojnie pomyśleć i doszedłem do wniosku, że to właśnie demokracja szlachecka najbardziej mnie się podoba. Jeden jedyny szkopuł, że była ona szlachecka, czyli z zasady wyłączała inne grupy społeczne, niektóre z nich zniewalając. Same założenia systemu były jednak dobre. Szanowano prawa i wolności nie tylko mniejszości (co dzisiej jest tylko formułką dodawaną do definicji, żeby ładnie wyglądało) a nawet jednostek. Jeśli pan brat poczuł, że naruszana jest jego wolność, wstawał, powiadał ‘nie pozwalam’ i to wystarczało, żeby cała potężna Rzeczpospolita i oba narody odfanzoliły się od jego zagrody, choćby się sypała i piszczała biedą a Król chciał se tam pałac wystawić. Z drugiej strony mości Zamojski mógł se wybudować miasto, bez pozwoleń architekta czy konserwatora zabytków, bez WZiZT i planów budowy. Mógł se sprowadzać na swoje ziemie kogo chciał i skąd chciał. Choćby ich samemu lucyperowi z dupy powyciągał, nie  potrzebował dla nich wiz, pozwoleń i zaświadczeń o niekaralności, wymazu z gardła, odcisków palców i cyfrowego skaningu kiszki stolcowej tudzież innych zabezpieczeń chroniących większość przed terroryzmem, nielegalną imigracją i ‘kradzieżą miejsc pracy’. W czasach, kiedy szlachta dysponowała prawem liberum veto, wolność i tolerancja nie były pustymy frazesamy na kłamliwych mordach polityków. Dla przykładu – w 1564 sądzono w Lublinie niejakiego Erazma Orwinowskiego, który podczas proceji bożego ciała wyrwał monstrancję z rąk klechy i krzycząc Bóg jest w niebie, a więc nie ma go w chlebie, nie ma w Twej puszce’, publicznie ją podeptał. Obecnie podchodzi to pod obrazję uczuć religijnych. W czasach wolności szlacheckiej uczucia były sprawą prywatną i nie sądowi było oceniać do jakiego stopnia zostały one obrażone (zawsze mogli to sobie obrażony z obrazicielem rozstrzygnąć na uklepanym polu). Przed sądem, obrońca Otwinowskiego, Mikołaj Rej, argumentował, że oskarżony powinien zapłacić za zniszczone mienie, a pan Bóg, jeśli uważa się za obrażonego, sam wymierzy sprawiedliwość. Prymas wogóle sprawę olał i rozeszło się po kościach. Rzeczpospolita nie narzucała nikomu religii, języka urzędowego a wolność myśli, sumienia i słowa, w czasach niespodziewanej przez nikogo Hiszpańskiej Inkwizycji szalejącej krajach cywilizowanych, utwierdziły nuncjusza papieskiego, pana Lippomano, w przekonaniu, że kraj nasz jest istnym infernum.

Nie wiem jak Ty, szanowny czytelniku, ale ja w takim infernum chciałbym mieszkać w przeciwieństwie do krajów dzisiejszej, oświeconej i postepowej demonkracji, w której można mnie parytetowo kopać w dupę i nic. Za takie infernum możnaby przelewać krew, na to, które obecnie nam panuje, i za które obecnie walczą nasi wojacy nawet bym nie splunął.

Howgh!

Na koniec krypto-reklama tanich linii lotniczych i muzyczka dla relaksu.

Poles not geese and their tongue have – oraz – Wegetarianie vs. ekologia!

Uffff! Upał upał! A na upał najlepsza cebiche, czyli ryba ‘gotowana’ w kwasie cytrynowym. Nie trzeba się pocić nad piekarnikiem czy garami tylku chlus! Zalewamy rybkę sokiem z limonki czy cytrynki, odstawiamy do lodówki i po dwóch godzinach można wszamać na zimno (oczywiście Mistrzu dodaje sobie czili żeby rybka nabrała ikry i dała kopa z szacowną dupencję). Ale nie o cebiche będzie dziś mowa a, częściowo, o pulpetach. Szukałem bowiem w robocie przepisów na to tradycyjne brytyjskie danie, coby zarobić se parę punktów do obywatelstwa (patrz tekst poprzedni), kiedy nagle mój paluch z zaskoczenia, bez konsultacji z bazą, kliknął na linka ‘15,000 for a faggot‘… ‘Fiu fiu’ pomyślała baza. ‘15,000 za klopsa brzmi astronomicznie. Może można by jakiś geszeft…’. Niestety, znów dałem się zrobić w bambuko.  To nie o klopsa chodziło jeno o tego nieszczęsnego ‘pedała’. Faggot oprócz potrawy mięsnej może również służyć jako obraźliwe określenie wesołków.

Gazeta, której czytanie zalicza mnie do elitarnej klasy inteligenckiej, postanowiła pomóc Polakom na obczyźnie, z których śmieje się ‘cały cywilizowany świat’. Ukryty homoseksualizm naszych pierzastych elit, a co za tym idzie, kompleksy i przesadne gnębienie wesołków znany jest w ‘całej cywilizowanej Ełropie’ co powoduje poczucie wstydu każdego postępowego Polaka, który musi tłumaczyć się na dywaniku niemieckim turystom z naszego zacofania i homofobii wyssanej z mlekiem matki. Moja kochana gazetka postanowiła więc dać w ręce wstydzących się postępowców oręż w postaci artykułu po angolsku, dowodzącego czarno na białym, że już nie jesteśmy ciemniakami i że przykładnie karamy mowę nienawiści. Każdy szanujący się Polak może teraz rzucić artykułem w twarz brytyjskich ignoranotów udowadniając że w Polsce pulpety też są zakazane i że łi ar alsoł siwilajzd pipol, i że łi fak homofołbs in de ars! Szkoda jedynie, że nie przesłali tego artykułu kolegom z Guardiana, któzy by to jakoś poprawnie przetłumaczyli, bo oczki bolą od czytania. No nic! Faggots czy nie faggots wszystko i tak kończy się na spotted dicku.

Okej! Pora ratować Planetę. Okazuje się, że sandalarze z dredami kochający wiewiórki i wołki zbożowe postanowili zaczaić się na moje życie. Ogłosili wszem i wobec ludu pracującemu Ma-Ryjo de Żanejro, i Sao Pało w Brazylii, że należy sikać pod prysznicem. Ratowanie Gaji jest oczywiście przykrywką. Od razu wyczaiłem żydomasoński spisek na moje życie. Będąc lowelasem, kochającym lasy, oszczędność wody i tym podobne duperele są dla mnie sprawami nadrzędnymi. To mój słaby punkt i stąd pomysł spiskowców, żeby nakazać ograniczenie sikania tylko do prysznica. Gdybym jednak chciał posłuchać tzw. ‘ekologów’ (a w rzeczywistości agentów Mossadu, którzy bezustannie dybią na życie wybitnych jednostek wywodzących się spoza narodu wybranego w demokratycznych wyborach przez Boga (to oni zamordowali księżną Dajanę i Majkela Dżeksona)) niechybnie umarłbym z powody pęknięcia pęcherza, bo jeszcze nikt nie utrzymał moczu przez tydzień. Inna sprawa, że nawet gdyby udało mi się ograniczyć sikanie do niedzielnego prysznica to biorąc pod uwagę, że myję się rano sikałbym sobie na twarz przez co wyglądałbym jak Chińczyk i byłbym dyskryminowany na rynku pracy i mieszkaniowym! Nie ze mną te numery Brunnerbaum! Na szczęście jestem człowiekiem wysoce kurtularnym i żeby się wyjszczać chodzę do sracza! Nie zrobią ze mnie dzikusa! Ja obracam się w wysokich strefach – ą, ę, bezy, żabie łódka i womitoria! Jak Jolanta Kwaśniewwska.
Gdyby ktoś miał wątpliwości co do mojej troski o matuszkę Ziemię prezentuję wideo przedstawiające mój unikatowy pomysł na oszczędnośc wody – pranie klamotów podczas kąpieli. A co się tyczy sikania, pozostanę przy zlewie.

Przejdźmy teraz do spraw wielkiego kapitalizma i globalizacji. Pamiętasz, szanowny czytelniku, jak opowiadałem Ci o męczeństwie walecznych kurczaków w Tesco. Oto okazuje się, że ta zbrodnicza firma tym razem wymyśliła sobie coś znacznie gorszego. Nie chodzi już zamęczanie swoich małych ptaszków w przyciasnych klatkeczkach. Tą razą oprawcy z Tesco wzięli się za rogaciznę. Oto jak donosi Dzienny Telegraf brytyjski supermarché przedsięwziąl się utylizować niesprzedane mięcho przerabiając je na energię elektryczną. Zaplute karły reakcji stwierdziły, że nie ma sensu przerabiać daty ważności na opakowaniach, i że zamiast wyrzucać przeterminowane części trupów krowich, świńskich, baranich i innych sympatycznych zwierzątek, na śmietnik, lepiej produkować z nich prąd. Obecnie Tesco przesyła około 500 ton zepsutego mięcha na przemiał, co pozwala na zaopatrzenie w prąd około 600 chałup rocznie. Firma chwali się swoim podejściem do spraw ekologii – czerwone mięso przerabiane jest na zieloną energię. Praktyki te oburzyły jednak wegetarian, którzy okrzyknęli je makabrycznym risajklingiem. Nasi bliźni o słabej wierze uważają, że pozyskiwanie energii z trupów zwierzątek jest nieetyczne i że większośc ludzi nie zgodziła by się na to by ich energia pochodziła z rzeźni. Przeciwnicy konsumpcji krówek, świnek i innych sympatycznych stworzonek woleliby, żeby zabijano mniej zwierzątek zamiast kombinować jco by tu zrobić z niesprzedanym mięsem.

Mili warzywożercy nie wiedzą jednak, że w  biznesie trudno jest dokładnie trafić w potrzeby klientów. Szczególnie w przemyśle żywieniowym. Jeśli wyprokukujemy za mało mięsa, ceny pójdą w górę, jeśli pójdą w górę, będzie to zachęta dla ludzi, żeby zainwestować w produkkcję bo przy takich cenach można lepiej zarobić. W ten sposób powstaje nadwyżka na rynku, ceny idą w dół a niesprzedane mięso się marnuje. Tak to już bywa, szczególnie w rolnictwie i hodowli bydła, gdzie nie da się z dnia na dzień zmniejszyć czy zwiekszyć (czy wstrzymać) produkcję. Nie jest to wyższa szkoła jazdy, nauczali mnie tego na pierwszym roku studiów co było stratą czasu, bo takie rzeczy wie większośc piątoklasistów co jest ostatecznym dowodem na to, że wegetarianie (z pewnymi wyjątkami promowanymi przeze mnie po lewej stronie bloga) nie są mądrzejsi od piątoklasisty. Ideologia potrafi ludziom przesłonić rozum – przerabianie zepsutych krówek na energię to nie przerabianie ludzi na mydło. Czy trawożercy woleliby, żeby mięsko trafiło na smietnik? Marnotrawstwo jest grzechem nawet dla wyznawców Opoja. Celem jedzenia (i picia) jest dostarczenie nam energii, jeśli nie w postaci kalorii to niech przyjnajmniej elektrycznej.

Orajt! Pojedlim, popilim, popisalim, metan uwolniony do atmosfery, czas walnąć strudzone kości do barłogu!

Dobranoc! Pchły na noc! Na koniec nagranie z ukrytej kamery przedstwiajęce spiskowców Mossadu (tych samych, którzy pochlastali Korwina nożem) przedwcześnie świętujących zgładzenie mojej zacnej osoby. Ha! I tak nie będę sikał pod prysznicem!

PS. Moja akcja ‘Wszyscy jesteśmy pedałem’ spotkała się z fenomelnalnym odzewem! Nie tylko w Polsce ale na całym świecie o 10.30 wieczorem większość ludzi zapaliła światło w swoich mieszkaniach. Brawo! Dziękuję za poparcie!

‘No dogs, no Blacks, no Muslims!’

No i stało się! Moje wysiłki zostały docenione i zwieńczone pluszową nagrodą Misia Carlosa. Dziekuję niniejszym kapitule konkursu, żiri i akademii, radzie kahału i rabinowi wszechrusi, a także niewiernemu Tomaszowi, Mechmedowi Wielkiemu i surogatce! Zdjęcia z rozdania nagród zamieszczę tutaj niebawem, a na razie, będąc laureatem, sam chciałbym podarować kilka nagród.
Pierwsza, złote świadectwo z paskiem na dupie wędruje do pani Katarzyny Nowak-Woźnej za artykuł ‘Guma – rzuć czy nie rzuć‘, który pojawił się na pierwszej stronie internetowej Wybiórczej 30 Lipca 2009. W zasadzie artykułu nie czytałem, ale tytuł zbił mnie z pantałyku… Co prawda po jakiejś godzince ktoś tam się w gazecie yntelygentów połapał i poprawił, ale czujny Anarch pamięta i nigdy nie zapomni… Słowa uznania dla pani Kasi za odwagę i łamanie konwenasów. Bycie homo jest pasé, teraz trzeba szokować w inny sposób, i pani Nowak-Woźna przywaliła łebkiem w samo sedno! Bravo!

Druga, platynowa prostata, należy się en bloc polskim mediom ze szczególnym wyróżnieniem הבחירות העיתון za całokształt, a konkretnie samonakręcanie się w kontekście sprawy części zamiennych, za które pewna baba durgiej babie zapłacić musi 15,000 zeta. Oto pani Sz. nazwała publicznie panią Ryszard Giersz pedałem, nastepnie poczęła rozpowiadać że pani Ryszard sprowadza sobie kochanków i uprawia z nimi bezeceństwa w zaciszu sypialni. Mało tego, regularnie wydzwaniała po państwowych drabów, policyjantów różnych, dzielnicowych, konstabów, skarżąc się na pani Giersz za wyimaginowane libacje… Pani Ryszard w końcu sie za przeproszeniem wkurwiła i podała panią Sz. do sądu, któren to reprezentowany przez panią UChmielewską orzekł, że pani Sz. naruszyła dobra odobiste pani Ryszard i nakazała zapłatę 15,000 złociszy odszkodowania. Sprawa najzwyklejsza w świecie, ktoś komuś po chamsku robi oborę i ponosi tego konsekwencję. Akszyn-reakszyn. Gdyby mój sąsiad na prawo i lewo rozpowiadał o moim życiu intymnym i nasyłał na mnie policję dostałby takie manto, że do końca marnego żywota moczyłby się w nocy. Tak to załatwiają dżentelmeni… Gdybym trafił na chamską sąsiadkę sprawa  byłby trudniejsza, ale też do załatwienia. Mój umysł ma nieograniczoną pojemność, jeśli chodzi o głupie pomysły i psikusy. Sąsiadka poniosłaby surowe konsekwencje. Sądu był jednak nie nagażował bo odrazę do państwa mam zbyt wielką.
Tak więc nihil novi sub sole ale że sezon ogórkowy, pani Anna Łukaszuk łup! pierdyknęła tytuł:

Precedensowy wyrok: 15 tysięcy zł za “pedała” – Homoseksualisty nie można nazwać pedałem

No i mamy sensację powtarzaną przez der Dziennik, inferię, onanet (na którym, wstyd się przyznać, bloguję). Tyle, że sensacja jest grubymi nićmi szyta, bo prawda jest taka, że każdego można naznać pedałem. Ba! jak się jest Kropiwnickim, można nawet strażnika wiejskiego okrzyknąć ‘chujem bez czapki’. Chamstwo to chamstwo, wynosi się z domu i co najwyżej można za nie zarobic po parszywej mordzie. Natomiast za uprzykrzanie komuś życia, nagminne szykanowanie, można (choć nie trzeba) zostać ukaranym sądem.  Prawda zresztą jest taka, że wszyscy łącznie z panią Łuczak i panią Chmielewską sa pedałem. Pedałem jest też pan prezydent i pan premier i pan były premier, i ja i nawet Ty, szanowny czytelniku. Dziś wszyscy jesteśmy pedałami, pokażmy, naszą siłę. Cała Polska jest pedałem. We środę o 10.30 wieczorem organizuję ogólnopolski kaming ałt. Ktokolwiek czuje się pedałem niech o wskazanej godzinie zapali światło w mieszkaniu (ewentualnie w lodówce, jeśli jest malutkim pedałkem). Jeśli wszyscy będziemy pedałem to co nam zrobią za wyzywanie się od pedałów? A jeśli rzeczywiście dziennikarze mają racje i 15,000 przyznano za słowo ‘pedał’ to wiszę Wam, szanowni rodzacy 15 koła. 600mld powinno załatać dziurę w budżecie 😛
W każdym bądż razie, wolałbym dać małpie brzytwę, niż dziennikarzowi pióro.

Przez szacunek dla Narodu Wybranego, przestanę chwilowo nazywać koszerną ‘koszerną’. Muszę się zadowolić ‘Wybiórczą’.

No dobra, znowu za bardzo zboczyłem. Miało być o ‘psach, Czarnuchach, i muzułmanach’. No to jazda.
Wczoraj w robocie obijając się w kuchni, chwyciłem brudymi łapami za ‘wybiórczą in inglisz’, czyli Guardiana. Tam, na stronie, bodjaże trzeciej, Opiekun rozpisał sie o nowych planach rządu Gordona Clowna dotyczących nadawania obywatelstwa, tzw. brytyjskiego. Pan minister od imigracji, Phil Woolas, zamienił się rozumem ze śwątecznym indykiem i postanowił wprowadzić system punktowy, rodem z promocji kakakoli. Imigranci spoza Mumii Europejskiej, poddani będą testom na obywatela – już o tym kiedyś pisałem – będą musieli udowodnić, że są przydatni dla społeczeństwa, m.in. pracując na wolontariacie, czy udzielając się lokalnej społeczności itd. Panu Łulasowi to jednak nie starczy, imigranci będą mogli zostać przymusuwo wysłani na kursy orientacyjne (cokolwiek znaczy ‘orientation days’) gdzie uczyć się będą brytyjskich wartości, obyczajów i norm. Mało tego, jeśli kandydat na obywatela będzie ‘aktywnie lekce sobie ważył brytyjskie wartości’ punkty będą mu odbierane. Co pan Kulas rozumie przez ‘aktywne lekceważenie brytyjskich wartości’ pozstaje na razie tajemnicą, ale wspieraniem brytyjskich wartości i demonkracji (za którymi kryją się dodatkowe punkty) będzie udział w kampaniach partii politycznych (zapewne z wyłączeniem faszystowskiej BNP, co prawdopodobnie zaliczyłoby się do ‘aktywnego lekceważenia’… kto wie, być może wspieranie każdej partii, poza New Labour oczywiście, będzie ‘aktywnym…’ itd.).
Punkty zależne też będą od możliwości zarobkowych kandydata, czyli tego ile z jego pieniędzy pójdzie na pensję pana Kootasa… przepraszam, Woolasa.
Jak już wpomniałem, program, zgodnie z zasadami ‘równości i nie-dyskryminacji’ obejmuje jedynie dzikusów spoza Mumii i ma oczywiście na celu polepszenie kontroli nad imigracja i ochronę Brytanii przed niechcianym elementem, czyli bisurmanami, którzy nie piją alkoholu przez co oblewają test z brytyjskich wartości (zwanymi binge drinking – piciem na umór), czarnymi piratami z Somalii, żyjącymi w gettach i strzelającymi do przypadkowo napotkanych polskich pielęgniarek (zamiast zgodnie z brytyjskim zwyczajem dźgać je kindżałami), przed Ghurkami z Nepalu, którzy przelewali krew za królową po czym pan Clown wypiął na nich swoje owłosione pośladki (batalię z Ghurkami na szczęście przegrał). Brytania wraca do wartości z lat 60-tych – ‘No dogs, no Irish, no Blacks’ trochę zmienionych, żeby iść z duchem czasu.
Hitler przegrał wojnę w polu ale jego idee żyją i zatruwają umysły europejskich urzędasów.

Żeby za długo nie przynudzać – obywatel Woolas, głoszący kazania o przydatności dla społeczeństwa, za rok 2007/08 wyciągnał z budżetu £149,048 na wydatki związane z pełnieniem funkcji ministra, w tym £23 na buty damskie, £5.75 na lakier do paznokci, £5 na kobiecy sweter, komiks, £3.77 na lakier do włosów, £20,410 na podróże. Cioolas opłacał też z wydatków sprzątaczkę (£70 tygodniowo) oraz spłacał hipotekę (£1,020/m-c). No panie Sroolas, tu brytyjskie wartości niczym nie różnią się od polskich czy światowych – polityk kradnie, takie są odwieczne prawa natury. 

No! koniec narzekania, czas uderzyć w kimono. Tradycyjnie na kuniec muzyczka i siusiu, paciorek i spać!