Zdelegalizować alkohol!!!

Tak! Nie mylą Cię oczy szanowny czytelniku! Ja, Anarch – zwolennik wolności, przeciwnik państwa, pogromca płemiełów i zbawca wszechświata – jestem za delegalizacją Świętego Trunku.

Zanim jednak wyjaśnię dlaczego pozwolę sobie na krótką dewiację (czyli zboczenie) z tematu. W zeszłym tygodniu musiałem kopsnąć się do Merdiolanu w bardzo stresującej sprawie. Pod koniec dnia, na lotnisku w Bergamo, byłem głodny i zdenerwowany a na dodatek bolał mnie łeb. Kiedy więc przeszedłszy przez bramkę, skanującą moje wnętrzości i mierzącą długość mojej męskości, zostałem poinformowany, że mam wodę mineralną w plecaku – materiał wysoce niebezpieczny i niedozwolony, którym mogę wysadzić samolot lub sterroryzować stjuardessy (i oczywiście zgwałcić). W związku z powyższym, włoski strażnik Teksasu nakazał mi pozostawienie butelki wody przy jego stanowisku. Szczerze napisawszy, miałem ochotę wygarnąć pomiotowi Mussoliniego co sądze o tych jego głupawych przepisach i poprosić go, żeby zademonstrował mi na sobie, jak się wysadza w powietrze przy użyciu butelki z wodą mineralną (co prawda gazowaną, ale co w końcu kurcze blade!?). Zamiast tego uśmiechnąłem się do niego od ucha do ucha, wyciągnąłem butelkę z plecaka, zasunąłem w pół powieki, wciągłem w głąb pół brzucha i na jego oczach wyzionąłem ducha… Znaczy się prawie wyzionąłem, bo na chamca wychlałem duszkiem całą zawartość butelki, z uśmiechem oddając pustą flaszkę zaskoczonemu Włochowi (miałem mu jeszcze beknąć w twarza, od nadmiaru gazu, ale dostałem cofki)… Szkoda, że nie przewoziłem gorzały, przynajmniej przekimałbym cały lot a nie ganiałbym co pięć minut do kibla budząc podejrzenia stjuardess i przestrach współpasażerów…
W każdem razie wyszedłem z założenia, że mądry głupiemu ustępuje i nie awanturowałem się o głupię flaszkę. Kiedy więc na jutjubie znalazłem zapis wideo, na którym niedoszły płemieł z Krakowa drze się w niebogłosy ‘łatunku! biją mnie Niemcy’, zaszedłem w głowę jak to możliwe, żeby tak głupi człowiek tak długo utrzymywał się na szczytach władzy. Jak z powodu szmateksu można było wpakować się w taką kabałę? Może troszku za bardzo przygrzał berecik? Może pan Jan zapomniał, że już minęły te czasy kiedy miał immunitet i Etos, i wszyscy musieli się mu w pas kłaniać całując po stópkach? A może Maria liczyła na Nelly… Chociaż z drugiej strony kto wie? Nelly też Niemiec, może i ona go tam biła? Może nawet o to chodziło, ale wybacz, szanowny czytelniku, dalej już nie będę brnął w zboczenia z tematu państwa Łokitów. Lepiej nie wiedzieć kto tam kogo biczuje…

Wróćmy więc do tematu głównego. Niniejszym domagam się z tego miejsca wprowadzenia prohibicji. I to nie tylko na przyjazd Benedictusa, jeśli kiedykolwiek będzie chciał odwiedzić nasz piękny kraj (i być może podtrzymać starą dobrą niemiecką tradycję sprawiając tęgie lanie Janu Mariu?). Nie! Prohibicja powinna być bezterminowa, obejmować cały obszar kraju, bez wyjątku na Łącką śliwowicę, a picie i produkcja alkoholu powinny być karane więzieniem.

Dlaczego?
Do mojego głęboko przemyślnego postulatu skłoniła mnie wiadomość zamieszczona w Dziennym Telegrafie z 12 Lutego, że ścieżka kokainy dostępna na brytyjskim Haj Stricie (swoją drogą adekwatna nazwa) jest tańsza od piwa (o winie czy wódce nie wspominając).
Średnia cena grama kokainy w kraju potomków Wilhelma zwanego Bękartem oscyluje w granicach 40 funciaków, ale w niektórych szczęśliwych zakamarkach wyspy za gram płaci się 20 funtów kłaków. W 1998 roku średnia cena grama koksu wynosiła £77. (To samo z herą, dostępną już od £25/gram i średą ceną około £40-£50 za gram (w porównaniu z £74 w 1998′)).

Według DrugScope, organizacji charytatywnej zajmującej się badaniem i ulepszaniem narkotyków, gram kokainy można podzielić na 10-20 ścieżek zdrowia. Po wykonaniu prostego matematycznego hokus-pokus wychodzi, że ceny ścieżki zdrowia zaczynają się od jednego funta, a średnie ceny wahają się pomiędzy £2-£4!!!
Średnia cena imperialnej półkwarty piwa (czyli 0.56826125 litra) wynosi £2.75, choć w niektórych knajpach można kupić sikacza za 99 pensów… Tylko kto będzie wydawał £££ na sikacze?
Już myślałem nad zmianą bożka z Opoja na Hajka, ale stwierdziłem, że nigdy nie wziąłbym czegoś, co spowoduje u mnie zanik kuśki i cojones grandes połączone z krwotokiem z kichawy i ekplozję pikawki.

Nie! Zamiast tego domagam się potraktowania alkoholu tak samo jak narkotyków. Produkcja kokainy to proces dosyć skomplikowany. Do dziury w ziemi, wykopanej w peruwiańskiej dżungli, wrzuca się liście koki, do nich dodaje się róźne rozpuszczalniki i inne chemiczne syfy. Miesza się to to, aż wydzieli się jakaś tam substancja, z której robi się narkotyk. Syfy następnie spuszcza się do Amazonki a narkotyk, załadowany do kondomów umieszczonych nastepnie w brzuchach Peruwianek i Kolumbijek, ewentualnie w prymitywnych łodziach podwodnych, trafia na zdegenerowany Zachód. Handlarze i policjanci bawią się przy tym w ciciu-babkę, angażują w zabawę potężne środki (policjanty w walkę z przemytem a przemytniki na walke z policją i konkurencją oraz na organizację kontrabandy)!!!

I do kurny chaty jakiś cudem i tak wychodzi taniej za kokainę niż za legalnie wyprodukowany, smaczny i zdrowy alkohol!!!
Jak to tak? Czyżby dlatego, że przemytnicy nie płacą podatków? Chyba nasze kochane państwa aż tak by od nas nie zdzierały? 😛 ‘Bes sęsu’, jak mawia pewien onetowy mędrzec.

Alkohol można wyprodukować taniej – drożdże, cukier, woda itd. to składniki ogólnodostępne (w odróżnieniu od koki, tępionej przez rządy państw latynoskich i wielkiego szatana). Każdy średnio rozgarnięty Polak wie jak łatwo upędzić bimber (podczas gdy do produkcji kokainy potrzeba co najmniej jednego chemika). Z dystrybucją nie byłoby problemu. Wino możnaby sprzedawać w butelkach po soku z czarnej pożeczki, piwo w butelkach po soku jabłkowym (gazowanym), gorzałę w pięciolitrowych butelkach po wodzie Żywca. Jestem pewien, że w krótkim czasie nielegalny alkohol byłby tańszy od legalnej kranówy. 😀

Na koniec argument najważniejszy – zakazany owoc smakuje lepiej.

Wczoraj były Walen-tynki więc dzisiaj muzyczka ze specjalną dedykacją dla mojej piękniejszej i mądrzejszej połówki: 

http://www.youtube.com/watch?v=mzgjiPBCsss

Ale jaja!

Wczoraj zniżyłem się do poziomu i zająłem się mendami. Przepraszam, to się więcej nie powtórzy… chyba że znowu nie wytrzymam i popuszczę.

Skoro było o mendach to dzisiaj niech będzie o jajach. Ale nie o tych jajach, po których ciemnych zakamarkach brykają wesoło weszki łonowe, a o zwykłych, od baby ze wsi.

Jak wiadomo po tym jak Pan Bóg stworzył słowo (które stało się ciałem), żarówkę, ziemię, oceany, lądy i topniejące lądolody, rośliny, rybki dinozaury i pieśki, musiał sobie stworzyć babę co by mu to syćko ogarnęła (tak, to baba była pierwsza, ale oczywiście Biblię napisały kłamliwe samce). Jak już gosposia wszystko ogarneła, poprosiła Stwórcę o ulepienie jej kompana, z którym by się mogła okąpać po robocie. Wszechmogący chętnie przystał na ta prośbę, ale że zabrakło mu budulca wrócił się nazad do baby i poprosił ją o jedną z części ciała, z której mógłby jej ulepić towarzysza kąpieli i zabaw pod pierzyną. Kobieta bez dłuższego namysłu chyciła się za krocze i mocnym szarpnięciem urwała sobie dwie jakby kulki w skórzanym worku, które przez cały czas obijały jej się między nogami, przeszkadzały przy sprzątaniu i wywoływały odruch drapieżczy (cały czas chciała sie po nich drapać). Pan Bóg ochoczo zabrał się do pracy. Trudno jednak było babę zadowolić. Strasznie wybredna kobita cały czas do czegoś się doczepiała. A to a to bandzioch za duży a to kranik do sikania za krótki… Aż sie wreszcie Stwórca wkurzył, zaklął pod nosem i postanowił pracować tak długo aż ulepi istotę idealną, piękną, silną i inteligentną, która w jego imieniu zawładnęłaby babą i światem! Tak powstał mężczyzna. W trakcie procesu tworzenia okazało się że materiału do ulepienia tego cudu natury było jednak wystarczająco dużo i Pan nie miał co zrobić z babinymi jajami. Przymocował je więc swemu nowemu cacku dokładnie w tym samym miejscu, w którym uprzednio miała je baba. E voilá! Niestety, nikt (ani pan Bóg, ani baba, ani nawet dinozaury) wtedy nie wiedział jeszcze jaki wpływ na rozumowanie mężczyzny będą miały jaja. Podobnie rzecz się miała z kranikiem z przodu, super innowacją w porównaniu do baby, umożwiającą sikanie na stojąco do celu i na odległość. Umieszczając jajca w pobliżu kranika nasz Dobroczyńca nieumyślnie wprowadził nową funkcję…

No ale ja tu się rozpisuję o rzeczach oczywistych. A Ty już pewnie ziewasz z nudów, szanowny czytelniku. Mógłbym napisać nową, prawdziwą, wersję Świętej Księgi, ale trochę czasu by to zajęło (na pewno tekst nie ukazałby się dzisiaj). Żeby więc szybko streścić co się stało i dlaczego o tym dzisiaj piszę. Żyli sobie chłop (Adaś) z babą (Ewką) u pana Boga za piecem, gotowali mu żarcie, biegali po plażach nudystów, ciurlali się ze sobą i wpieprzali jabłka. Słowem prowadzili żywot sielski anielski. Jednakże od przyjścia na świat Adaś miał straszną chetkę na jajecznicę. Sęk w tym, że kury należały do Pana Boga a ten zabronił Adamowi nawet ich macania, o żarciu jajek nie wspominając. Chodził więc nasz chłopek smutny, że nie może se nawet jajka na twardo ugotować, kiedy pewnego dnia z krzaków wyskoczyli komuniści i agenci SB. Rozrzucili wokół zdezorientowanego Adasia ulotki propagandowe negujące własność prywatną, a w szczególności środków produkcji jaj. Adasiowi aż listek z wrażenia spadł i czym prędzej zapisał do partii siebie i Ewkę. Następnie wpadł do boskiego kurnika, porwał 15 jaj i ugotował je wszystkie na twardo. Kiedy ukontentowany wpieprzał piętnaste jajko, u wejścia stanął Stwórca i wrzasął. ‘No ładnie ładnie! To ja wyprówam sobie żyły, żeby wam zapewnić przyszłość a wy mi tak mi się odwdzięczacie? Psiakrew! Cholera, nie masz prawa żreć moich jajek! Spójrz mi w oczy Adam! Mówię ci to chłopczę, skończysz w rynsztoku!’. Adamowi ze strachu ostatnie jajko stanęło w gardle – stąd każdy mężczyzna rodzi się teraz z jajkiem Adama na pamiątkę.

Od tej pory było już coraz gorzej. W końcu pan Bóg dowiedział się, że Adam i Ewa należą do Partii Komunistycznej i w napadzie gniewu wykopał ich z raju!
(Dlatego system komunistyczny jest zbrodniczy a SB-kom trzeba odebrać emerytury).

Jak właśnie udowodniłem, mężczyźni mają naturalny pociąg do jaj. Nie ma to jak jajecznica na śniadanie. W Seksmisji, pierwszym daniem zjedzonym przez Sztura zaraz po odzyskaniu wolności było jajko na miękko. Jajko jest dla facetów podstawowym elementem diety, tak jak piwo.

Jeszcze w latach 50-tych Brytyjczycy zachęcani byli do jedzenia jednego jajka dziennie (‘go to work on an egg’). Później jednak trafiło ono pod lupę naukowców, którzy orzekli, że jest niezdrowe, ma dużo cholersterolu i od jedzenia w nadmiarze może nas trafić cholera.
Ministerstwa Zdrowia państw cywilizowanych i niektórych państw dzikich, wraz z jajogłowymi, po serii skomplikowanych badań opracowały zalecenia dotyczące konsumpcji jaj. Nie wiem jak w kraju kaczek, ale na Wyspach nie należy konsumować powyżej trzech jajek w tygodniu pod karą chłosty.

Jajko na długie lata stało się dla wielu owocem zakazanym, lub co najmniej przeklętym. Aż tu nagle, jak donosi Daily Tepegraph, chłop (Bruce Griffin) i baba (Juliet Gray) z Surrey University przeprowadzili badania nad szkodliwością spożycia jajek i udowodnili, że wiara w ich szkodliwość to gusła i zabobony. Ilość wszmanych jajek nie ma wpływu na poziom cholersterolu. Prof. Griffin powiada, że ludzie powinni być wręcz zachęcani do konsumpcji większej ilości jaj bo są one jednym z najbardziej odżywczych pokarmów jak nam pan Bóg dał.

Jest to wspaniała wiadomość dla wszystkich kur świata oraz ich właścicieli. Jest to wspaniała wiadomość i dla mnie, bo zawsze w sobotę i w niedzielę spożywam jajka na śniadanko i nie muszę się już matrwić, że mi od tego stanie pikawa.

Po przeczytaniu tego niusa naszła mnie jednak pewna refleksja. Budowa jajka jest prosta – zółtko, białko, skorupka. Przez lata naukowcy twierdzili, że ten prymitywny kurzy produkt może nam zaszkodzić. Rządy z troską pochyliły się nad naszym zdrowiem i wraz z mądrymi głowami przeprowadziły antyjajcarską kampanię. Przez ponad 50 lat panował w świecie naukowym konsensus że jaja są szkodliwe i basta. Mity o szkodliwości jajek obalono dopiero niedawno.

Taki sam konsensus panuje obecnie w świecie naukowym w kwestii ocieplenia klimatu. Naukowcy są zgodni, że to ja jestem winny, a rzady zdzierają ze mnie kasę na walkę z huraganami, deszczami czy upałami. Fundusze zaangażowane w kampanię są nieporównywanie wieksze niż te na walke z jajkiem, bo też nasza planeta jest nieporównywanie wiekszym jajem. W dodatku budowa naszego mega-jaja, krążącego co roku wokół słońca jest troszku bardziej skomplikowana. Naukowcy mogą nam wciskać kit tysiącami lat, bo skoro odkrycie prawdy o kurzych jajkach zajęło 50 lat ile zajmie odkrycie prawdy o ziemi? Jedno jest pewne, mnie już tutaj nie będzie.

Jezu! Ile można pitolić o jajach?! Kończę, żeby nie zanudzać!

Żegnam piosenką na temat: http://www.youtube.com/watch?v=hlqU5aszCJs&feature=related

Polityczne mendy

Jak każdy dobry chrześcijanin wie – ‘menda też stworzenie boże i inaczej żyć nie może…’ Dlatego nie dziwota, że po zabiciu polskiego inżyniera przez brodatych panów w czarnych turbanach, na polityczny żer wypełźli przedstawiciele tego nieciekawego gatunku plugawstwa (‘…cóż że czasem w jajo utnie?’).

Przez kilka dni lawirowałem po sieci skutecznie omijając wypowiedzi naszych polit-weszek. Niestety, jeśli pod różnymi nagłówkami kryją się te same informacje – wcześniej czy później musiałem wdepnąć w gniazdo mend. Robactwo okazało się przy tym tak agresywne, tak pocięło mnie po jajkach że oszczędzę Ci, szanowny czytelniku, relacji z tego co doświadczyłem. Zapewne też miałeś pecha i nieopatrznie natrafiłeś na wypowiedź jakiegoś (tfu!) polityka na temat inżyniera i taliban-banana.

Nie ma bola! Musiałeś! Skoro ja nie chciałem ale musiałem.
Najlepiej sytuację opisał Janusz Palikot, pisząc, że polityczne hieny wyszły na żer. Poseł, sam będąc politykiem zna sprawę z autopsji, a że hiena to stworzonko o wiele milsze od mendy, naturalnie swój podgatunek zaliczył do rodziny ‘dużych ssaków drapieżnych z grupy kotokształtynych’ (Palikotokształtnych?).

Ale nie ze mną te numery!

Poseł Palikot z oburzeniem oskarża wszystkich o próby nabicia sobie głosów na tragedii, która być może by się nie wydarzyła, gdyby m.in. jego ukochana partyja nie wepchnęła Polski w otwarty konflikt fanatycznym zakątkiem świata Islamu… Wysłaliśmy naszych wojaków na zadupie świata – wiochę gdzie psy dupami szczekają i teraz się dziwimy że chcą naszym zrobić ziazi. To co się wydarzyło, było niestety kwestią czasu. 
Z drugiej strony to takie gdybanie (może i bez wkurzania bisurmanów przez ‘nasz’ nierząd, czarni turbaniarze zrobiliby to samo co zrobili)
.
Wróćmy więc do myśli przewodniej… Tak więc Palikot oskarża wszystkich wkoło o nabijanie sobie głosów na śmie
rci inżyniera z Krakowa – następnie sam jedzie na ludzkich emocjach waląc – ‘dopaść i zabić porywaczy Polaka’. Motyw zemsty jak w dobrym filmie z Van Damem.

Nie często zdarza się, żeby polityk Platformy opowiadał się za karą śmierci. Szczególnie polityk tak wyrazisty, który 9 października roku pańskiego 2007 z przekonaniem w głosie wypisywał na blogu:

Wczoraj Elżbieta Kruk (…) potwierdziła publicznie, że jest zwolenniczką wprowadzenia kary śmierci. Włosy stanęły mi dęba. To jednak widok zdumiewający: człowiek, który mówi, że jest gotów akceptować takiego rodzaju sankcję. To trochę jednak, jak  zabić człowieka… Nie da się tego oczywiście uzgodnić z nauką Kościoła, ale tym nikt się w PiS-ie nie przejmuje. Mnie jednak nie ten aspekt szokuje, ale ta zdolność, ta łatwość przekazu, która w ustach kobiety pozwala lekko wybrzmieć słowom: tak, jestem za karą śmierci! Pani Elżbieta Kruk jest za karą śmierci, co zabrzmiało niemal tak samo, jak zdanie – tak, lubię ciepłe bułki podczas niedzielnego śniadania…’

Ponadto, w muszli wydziału politologii UMCS tego samego dnia wypowiedział się tak: 

‘Jeżeli chodzi o dzień przeciwko karze śmierci, to chcę powiedzieć tak: w Polsce się go nie obchodzi, bo w Polsce nie rządzą chrześcijanie. Jarosław Kaczyński jako premier rządu przyłączając się do bojkotu i kwestionując dzień bez śmierci okazał się w praktyce, nie w deklaracjach, człowiekiem bezbożnym, ponieważ jest to najbardziej sprzeczne z nauką Kościoła i nauką Jana Pawła II.’

Gdybym nie wiedział kim są politycy, niezależnie które miejsce sceny politycznej zajmują, późniejsze stwierdzenie tego samego człowieczka

‘Powinniśmy złożyć publicznie obietnicę, że ich dopadniemy, że tych ludzi, którzy wykonali wyrok zabijemy – mówi Janusz Palikot, który komentuje śmierć polskiego inżyniera z rąk pakistańskich terrorystów.’

bardzo by mnie zdziwi
ło.

Zaprawdę powiadam – dziwna to menda.
Z jednej strony po serii kąśliwych cięć w okolicach genitaliów pana Kaczyńskiego i pani Kruk wyciera sobie mordkę Janem Pawłem II i naukami kościoła, stanowczo opowiadając się przeciw karze śmierci a z drugiej, by się przypodobać gawiedzi, bez litości tnie po jajach wojowników tali-bananu nawołując do ukrania ich śmiercią za to co zrobili. Co to? Zasady wpojone przez JPII i naukę kościoła nie obowiązuja wobec niewiernych? A może pan Palikot lewym jajem jest za a prawym przeciw?  

…A może? …eeee… niemożliwe…
Wątpię, żeby nasz as manipulacji (Pali…kotas?) zmieni
ł poglądy. Wygląda mi to na typową polityczną prostytucję. Stąd pewnie te historie z wibratorami i dmuchaną lalką kota Jarosława. Ot, można zarobić parę głosów to się mówi co lud chce usłyszeć.  

Ale starego wróbla na proso nie tak łatwo nabrać. Nawet jakby przyszło tysiąc Palikotasow a każdy wyciągnął tysiąc…
Za dużo wody w Wiśle up
łynęło, żeby Anarch dawał się nabierać na takie sztuczki. 

Ok, ulżyło mi. Jak mówi, cytowany już powyżej, poeta:

Menda też stworzenie boże,
i inaczej żyć nie może,
Cóż, że czasem w jajo utnie?
Nie gubże jej tak okrutnie!

 
Tak więc mi
łosiernie zostawiam naszą elitę mendo-polityczą na czele z Palikotas-em manipulacji. Niech se przeczytają i przemyślą.

A na koniec – masz tu Palikotasku specjalną dedykację na pocieszenie: http://www.youtube.com/watch?v=I76BBptBOpo

Szpiedzy tacy jak my czyli miłość po europejsku.

Właśnie kładłem się spać, kiedy dorwałem informacje z Niedzielnego Telegrafu. Palce mnie świeżbią, żeby o tym napisać, ale będem siem streszczał.

Niedzielny Telegraf dotarł do ściśle tajnego dokumentu rządowego na temat działalności obcych wywiadów na terenie Zjednoczonego Królestwa. W dokumencie tym czarno na białym zapisano, że na Wysparzy szpieguje co najmniej 20 róznych krajów. Najwięcej szpionów pochodzi oczywiście z matuszki rasiji, co jest znakiem, że dla ruskich zimna wojna się nie skończyła. Nie jest też zaskoczeniem obecność Syryjczyków, Irakijczyków czy Północno-Koreańczyków. Ba! Nawet Serbowie wściubiają nosa w brytyjskie sprawy!

Jak się jednak okazuje, Wyspy zinfiltrowane są również przez wywiady europejskich przyjaciół z EU i NATO. Niemce i Francuzy na dobre szpiegują w kraju admirała Nelsona i Winstona Czerczila. Europejscy przyjaciele na dobre prowadzą wywiad zarówno przemysłowy jak i polityczny. Podobno sauerkrauty mają zdjęcia upadłej Elżbiety z wielkim cycem (po tym jak poślizgnęła się pod prysznicem w łazienkach pałacu Bakingam) a żabojady dotarły do materiałów dowodzących tego, że Gordon Brown jest przybyszem z planety Melmak.

Jestem pewien, że Wielka Brytania nie niewiniątkiem i też szpieguje swoich przyjaciół (podobno MI5 ma dowody na to że Angela Merkel jest facetem a Sarkozy potajemnie się onanizuje przed lustrem podczas gdy Karla Bruni oklada go rózgami z pokrzywy).

Tak tak, szanowny czytelniku. Europa to ciągle wielki kosz krabów, które nawzajem się podszczypują. Nadal wyznaje się tu zasadę – jeden za wszystkich, każdy za siebie.
Nie jesteśmy wielką europejską rodziną souszników z NATO i EU (i dobrze, bo byłaby to rodzina patologiczna).
Nie daj sobie wmówić, szanowny czytelniku, że musimy pomagać naszym sojusznikom, przelewać krew w Afganistanie czy Iraku (za co U$A dziękuje nam przysłaniem szpiega i latającego złomu). Nie daj się zrobić w bambuko, że musimy podpisać traktat czy eurokonstytucję co pozwoli nam dołączyć do elitarnego klubu dżentelmenów, którzy będą nas kochać tak długo aż osiągniemy wielki ogólnoeuropejski orgazm.

Prawda jest taka, że jeśli będziemy naiwni znowu nas wydymają. Pozostanie nam obolała dupa i kac moralny.

Howgh!

Dobranoc pchły na noc!

http://www.youtube.com/watch?v=P79cVnDmzB0

Historia pewnego ciastka.

Ale najpierw – jeśli rzeczywiście potwierdzą się informacje o zabiciu rodaka z grodu Kraka, uczcijmy go minutą ciszy…

A że z mojego rodzinnego miasta to proszę bardzo: http://www.youtube.com/watch?v=WVQbxXvyG7A&feature=related

We czwartek wpadł mi w łapy Dzienny Telegraf. Tam na stronach finansowych zaintrygował mnie nagłówek: ‘M&S wygrał 13-letni spór o ciasteczka z poborcą podatkowym’. Co prawda nic mnie już nie zaskoczy, urzędnicy są głupi jak zombie z ‘nocy żywych trupów’ a co za tym idzie wymyślają nam coraz to nowe absurdy, z którymi musimy się mierzyć. Tak więc sprawa jakiegoś tam ciastka to żadne zaskoczenie, jadnak postanowiłem zadedykować ten tekst ku pokrzepieniu serc szanownych czytelników, pozostających pod okupacją tzw. trzeciej erpe, codziennie bombardowanych przez prasę wiadomościami o tym jak ‘u nas źle’ a jak w ‘cywilizowanych krajach super’.

Marks & Spencer to taki supermarket dla wyższych stref. Jego klientami w normalnych czasach były snoby, które nie chciały się bratać z parobkami kupującymi w Tesco czy Sainsburys. Generalnie moim zdaniem żarcie to samo tylko ładniej zapakowane no i oczywiście droższe. W czasach prosperity na kredyt do klientelli M&S dołączyły parobki, które wreszcie mogły się zadłużyć i zakosztować życia na wyższym szczeblu łańcucha pokarmowego. Anarch kupował tam od święta dla szpanu, ale przestał.

Jednym z produktów M&S jest owo nieszczęsne tytułowe ciasteczko.

  


Zgodnie z brytyjskimi przepisami VAT – ciastka nie podlegają opodatkowaniu w przeciwieństwie do biszkoptów pokrytych czekoladą, od których należy się poborcy pełny VAT. 
Brytyjski ustawodawca stwierdził bowiem, że syćko pokryte czekoladą jest dobrem… luksusowym, i dlatego kupowanym głównie przez bogate trutnie i nieroby. Dlaczego z tych cholernych karaluchów nie zedrzeć trochę VATu na biednych i uciśnionych?

Dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło, szybko okazało się, że prawo cywilizowanego, zachodniego kraju doprowadziło do absurdalnych sytuacji, w których producenci sądzili się z państwem o czekoladowe płatki owsiane czy czipsy w czekoladzie (błe!).

Jak się łatwo domyślić M&S zakwalifikował swój produkt jako ciastko a poborca podatkowy uznał je za herbatnik w czekoladzie. Sprawa skończyła się w sądzie, który w 1994 roku zawyrokował na korzyść supermarketu. Od tego momentu M&S domagał się od brytyjskiego urzędu skarbowego zwrotu zapłaconego VATu za okres od 1973 roku, kiedy to wprowadzono ten zbrodniczy podatek w Zjednocznym Kurestwie. Państwo oczywiście nie chciało zwrócić zagrabionych pieniędzy, argumentując, że tak naprawdę VAT zapłacili klienci M&S więc supermarket nic na tym nie stracił.
Tak na marginesie – wychodzi tu typowe martwicowo-mózgowe rozumowanie urzędnika. Nie pomieści mu się w baniaku
, że jeśli do ceny produktu doliczy się VAT, to albo producent będzie musiał zredukować cenę tego produktu (tak żeby po doliczeniu VAT-u pozostała na tym samym poziomie i żeby nie odbiło się to na kliencie) i tym samym mniej zarobić (a co za tym idzie mniej zapłacić swoim pracownikom), albo doliczyć VAT do ceny i stracić część klienteli. O nie! To dla urzędnika jest już wyższa szkoła jazdy bez trzymanki.

Tak więc państwo orzekło ‘nie oddam’ i sprawa ciągnęła się dalej. Panowie z Marksa i Engel… znaczy Spencersa chodzili od Annasza do Kajfasza, zatrudnili najlepszych prawników od spraw podatkowych, ośmiokrotnie ganiali do brytyjskich sądów aż w końcu odwołali się do, tfu tfu, Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który orzekł, że brytyjski zdzierca podatków musi zwrócić co zagrabił. We środę Lordowie prawni z Izby Lordów potwierdzili wyrok Trybunału co milczkiem opróżniał rondel, i zarządzili pełny zwrot VATu i kosztów sądowych.

Sam podatek zapłacony przez M&S za to nieszczęsne ciasteczko wyniósł 3 i pół miliona funtów. Koszty prawników nie są jeszcze znane ale ekspeci szacują, że panowie wzięli około 2 milionów funciaków.

Za wszystko zapłaci oczywiście kto? Podanik. Niezależnie czy był klientem M&S czy kiedykolwiek jadł to nieszczęsne ciasteczko czy nie. Nie ma znaczenia czy jest lordem popijającym teraz łyski w swoim zamczysku, czy Polakiem wpieprzającym z dziesięcioma współlokatorami gulasz angielski z puszki. Sprawiedliwie społecznie zapłaci za państwową fuszerkę, jak to robi od pokoleń.

Kowal zawinił Cygana powiesili.

Ciekawe ile jeszcze będziemy pozwalać, żeby rządy prowadziły wobec nas tą ‘politykę miłości’, sprowadzającą się do tego, że państwo rżnie nas na wszystkim bez wazeliny…

Dwie muzyczki na koniec. Jedna to przes
łanie nadziei: http://www.youtube.com/watch?v=bNNfAuMq-M0

Druga to dedykacja dla wszystkich przedstawicieli państwa (już niedługo drodzy panowie, już niedługo):
http://www.youtube.com/watch?v=dh_GuisJh1M&feature=related

Miłego weekendu.

Rozważania o psich kupach i zima w Anglii

Ech! Co to się wczoraj działo!!! O 13.00 obudził mnie sms od kumpla: ‘pijemy od godziny a ty się nie zrywasz? Szklanki nie dobywasz?’. Kumpel własnoręcznie udusił królika z dziczyzną. Wypadłem więc z sypialni i wrzasnąłem do wątroby, żeby się zbierała bo idziemy na wyżerkę. Wątroba odpowiedziała kilkoma przekleństwami – po sobotniej nocy powiedziała, że już nigdy do mnie nie wróci. Na szczęście mam przewagę fizyczną więc wziąłem ją gwałtem i co sił w nogach pobieżyłem do kumpla.

Po drodze dopadła mnie śnieżyca! Straszna zawierucha, aż ludzi jurandowych co od Spychowa jechali zasypało! Nie wiedziałem wtedy że był to zwiastun narodowej tragedii – według Federacji Małych Przedsiębiorstw w wyniku opadów śniegu biznes stracił dzisiaj 1,200,000,000 funciaków. Apokalipsa! To prawie tyle samo ile rząd przeznaczył na fundusz pomocy małym przesiębiostwom (1.3mld funtów). Hłe hłe! My się zimy nie boimy!

Króliczek w jarzynach pyszny, winko jeszcze lepsze (odkąd kumpel zmienił pracę inwestuje w trunki z wyższej półki). Kiedy tak piliśmy przy kominku, po cichu, po wielkiemu cichu cała wieś przykryta została warstwą śniegu.
Kiedy wróciłem ostatecznie do domu jakoś tak w pół do pierwszej, nakłoniłem żonę do wyjścia na spacer, który udokumentowałem kilkoma zdjęciami (do obejrzenia pod dzisiejszym fpisem).

Tyle o zimnej zimie – pod wieczór zaczął padać deszcz i zrobiła się ciapa.
Przejdźmy więc do śmierdzącego tematu psich kup.

Jak donosi Dzienny Telegraf, władze miasteczka Volkach w Bawarii (Nemece) tworzą bazę DNA wszystkich 420 psiaków zarejestrowanych w granicach miasteczka. Próbki DNA pobrane od czworonogów pomogą zidentyfikować kupy pozostawione przez owe pieśki na trawnikach.

Już wkrótce po Volkach krążyć będą specjalne oddziały Kupen-SS, które na podstawie dowodów DNA będą wyciągać właścicieli psów z domów, publicznie golić im głowy oraz przykładnie karać za zbrodnie niesprzątania psich odchodów (tzw. zbrodnia zaniechania).

W lutym 20-osobowa rada miasta ma przegłosować nowy przepis. Co prawda Peter Kornell, burmistrz bawarskiej dziury (gdzie psy dupami szczekają), ubolewa, że ‘niemiecka konstytucja nie przewiduje przymusowego rejestrowania psów w bazie DNA, tak więc najprawdopodobniej przystąpienie do bazy będzie dobrowolne’ ale władze miasta i tak zdeterminowane są, żeby wprowadzić wspomniany system. Jak się bowiem okazuje Niemcy, naród zazwyczaj zdyscyplinowany, nagminnie łamie dwa przepisy – zakaz palenia w knajpach i zakaz srania na trawnikach (właściwie ten drugi zakaz łamany jest przez niemieckie psy a nie przez samych Niemców). Władze Volkach pochyliły się z troską nad tym drugim problemem zaciągając się głęboko odorem psich placków.

Stworzenie ‘gównianego rejestru’ kosztować będzie 78,000 funciaków, a ile pochłonie jego utrzymanie tego nie wiadomo. W obliczu tej sumy nawet psia kupa stanowi smaczny kąsek!
 
78,000!!! 78,000!!! Ja tyle w dwa lata nie zarobię a oni to przeznaczają na wąchanie gówien!!! Przecież to przechodzi ludzkie pojęcie! Ja rozumiem, że wejście w psią minę może człowieka zdenerwować, dlatego za moich czasów mówiło się, że w kupę wchodzi się ‘na szczęście’. Po uświnieniu sobie buta i kilku przekleństwach szło się nadać totka i liczyło się na to, że kupa pozwoli trafić co najmniej trójkę (im większa kupa tym większa wygrana).
W pale mi się nie mieści, że państwo może wogóle przeznaczać środki swoich obywateli na walkę z czymś tak trywialnym. Tak jakby nie było większych zmartwień. Kupa jest biodegradalna – zjedzą ją muszki, żuczki gnojarze, a co pozostanie będzie świetnym nawozem dla zaniedbanego trawnika miejskiego. Ba! uważam że to właśnie dzięki właścicielom psów na krakowskich Błoniach wciąż jeszcze rośnie trawa – przecież po pielgrzymkach papieża czy koncercie Celiny ‘Musztardy’ Dijon, wyglądały jak pola Grunwaldu 16 lipca 1410 roku (czyli dzień po bitwie). Kupa to nie plastikowa butelka, która będzie się walać po świecie przez ileś tam tysięcy lat. Można się jej łatwo i tanio pozbyć – jeśli ktoś szczęśliwie wdepnie, może ZA DARMO wytrzeć buta w kępę trawy i pobieżyć co sił w nogach nadać swój szczęśliwy numerek (odpłatnie). Nie potrzeba do tego państwa!
Cały dyskomfort wynikający z istnienia kupy jest niewspółmierny do środków zaagażowanych żeby z nią walczyć. U nas jest to cenny czas wykwalifikowanego i wszechstronnie uzdolnionego strażnika miejskiego, który zamiast wąchać kupy mógłby napisać drugą trylogię lub nakręcić Krzyżaków (
ech ci strażnicy – mistrzowie w ściganiu właścicieli burków i babć handlującychoscypkami ale ignorujący żuli chlejących przy placach zabaw)!. W Niemczech jest to tworzenie kosztownego systemu oraz specjalnych Einsatzkupen SS.

Hmmm. W zasadzie nie mogę uwierzyć, że ludzie dają się doić w tak trywialnej sprawie (a jak ktoś kiedyś czytał artykuły w Koszernej wie, że nie tylko dają się doić z przyjemnością ale sami zagazowali by właścicieli psów wraz z psami).
Czy naprawdę muszę tracić czas na pisanie rzeczy tak oczywistych?
Czy naprawdę państwo musi zajmować się tym co czworonogom wychodzi spod ogonów?

Na kuniec muzyczka:
http://uk.youtube.com/watch?v=q-qRRvOfbaM&feature=related

i obiecane fotki:

 
  
  

    

Zamknięte. Przepraszamy!

Szanowni Państwo,

Z przykrością zawiadamiamy, że Wielka Brytania Sp. z o.o. będzie zamknięta w poniedziałek 2 Lutego 2009 z powodu niekorzystnych warunków pogodowych znanych również pod nazwą ‘śnieg’. W odróżnieniu od innych krajów europejskich, w których ‘zjawisko śniegu’ występuje częściej, nie dysponujemy sprzętem, który pozwoliłby nam poradzić sobie z zaistniałym problemem. W związku z powyższym nasze pociągi, autobusy, drogi i lotniska zostały uznane za niesprawne i w rezultacie zamknięte. Zdajemy sobie sprawę, że Centrum Meteorologiczne ostrzegało nas z tygodniowym wyprzedzeniem, że nastąpi pogorszenie pogody, ale ze względu na kryzys gospodarczy nie dysponowaliśmy wystarczającą ilością pieniędzy, aby podjąć odpowiednie działania. W sprawach pilnych prosimy o kontakt z najbliższym otwartym krajem europejskim. Prawdopodobnie Francja wciąż funkcjonuje.

Z wyrazami szacunku,

Wlk. Brytania Sp. z o.o.

A tu oryginał z FTAlphaville:

Dear rest of the world,

We regret to inform you that UK plc will most likely be closed for the whole of Monday, 2nd February due to adverse weather conditions – known as ?snow?. Unlike other European countries where the ?snow phenomenon? is experienced more frequently, we have no equipment to manage under such challenging circumstances. Consequently our trains, buses, roads and airports have been deemed inoperable and have duly been closed. We realise we did have a week?s warning from the Met office, but due to the economic crisis we did not have enough money to make proper arrangements. If your request is urgent please feel free to contact the next nearest European country that is still open for business. Apparently France is still working.

Yours faithfully,
UK Plc.