Tak! Nie mylą Cię oczy szanowny czytelniku! Ja, Anarch – zwolennik wolności, przeciwnik państwa, pogromca płemiełów i zbawca wszechświata – jestem za delegalizacją Świętego Trunku.
Zanim jednak wyjaśnię dlaczego pozwolę sobie na krótką dewiację (czyli zboczenie) z tematu. W zeszłym tygodniu musiałem kopsnąć się do Merdiolanu w bardzo stresującej sprawie. Pod koniec dnia, na lotnisku w Bergamo, byłem głodny i zdenerwowany a na dodatek bolał mnie łeb. Kiedy więc przeszedłszy przez bramkę, skanującą moje wnętrzości i mierzącą długość mojej męskości, zostałem poinformowany, że mam wodę mineralną w plecaku – materiał wysoce niebezpieczny i niedozwolony, którym mogę wysadzić samolot lub sterroryzować stjuardessy (i oczywiście zgwałcić). W związku z powyższym, włoski strażnik Teksasu nakazał mi pozostawienie butelki wody przy jego stanowisku. Szczerze napisawszy, miałem ochotę wygarnąć pomiotowi Mussoliniego co sądze o tych jego głupawych przepisach i poprosić go, żeby zademonstrował mi na sobie, jak się wysadza w powietrze przy użyciu butelki z wodą mineralną (co prawda gazowaną, ale co w końcu kurcze blade!?). Zamiast tego uśmiechnąłem się do niego od ucha do ucha, wyciągnąłem butelkę z plecaka, zasunąłem w pół powieki, wciągłem w głąb pół brzucha i na jego oczach wyzionąłem ducha… Znaczy się prawie wyzionąłem, bo na chamca wychlałem duszkiem całą zawartość butelki, z uśmiechem oddając pustą flaszkę zaskoczonemu Włochowi (miałem mu jeszcze beknąć w twarza, od nadmiaru gazu, ale dostałem cofki)… Szkoda, że nie przewoziłem gorzały, przynajmniej przekimałbym cały lot a nie ganiałbym co pięć minut do kibla budząc podejrzenia stjuardess i przestrach współpasażerów…
W każdem razie wyszedłem z założenia, że mądry głupiemu ustępuje i nie awanturowałem się o głupię flaszkę. Kiedy więc na jutjubie znalazłem zapis wideo, na którym niedoszły płemieł z Krakowa drze się w niebogłosy ‘łatunku! biją mnie Niemcy’, zaszedłem w głowę jak to możliwe, żeby tak głupi człowiek tak długo utrzymywał się na szczytach władzy. Jak z powodu szmateksu można było wpakować się w taką kabałę? Może troszku za bardzo przygrzał berecik? Może pan Jan zapomniał, że już minęły te czasy kiedy miał immunitet i Etos, i wszyscy musieli się mu w pas kłaniać całując po stópkach? A może Maria liczyła na Nelly… Chociaż z drugiej strony kto wie? Nelly też Niemiec, może i ona go tam biła? Może nawet o to chodziło, ale wybacz, szanowny czytelniku, dalej już nie będę brnął w zboczenia z tematu państwa Łokitów. Lepiej nie wiedzieć kto tam kogo biczuje…
Wróćmy więc do tematu głównego. Niniejszym domagam się z tego miejsca wprowadzenia prohibicji. I to nie tylko na przyjazd Benedictusa, jeśli kiedykolwiek będzie chciał odwiedzić nasz piękny kraj (i być może podtrzymać starą dobrą niemiecką tradycję sprawiając tęgie lanie Janu Mariu?). Nie! Prohibicja powinna być bezterminowa, obejmować cały obszar kraju, bez wyjątku na Łącką śliwowicę, a picie i produkcja alkoholu powinny być karane więzieniem.
Dlaczego?
Do mojego głęboko przemyślnego postulatu skłoniła mnie wiadomość zamieszczona w Dziennym Telegrafie z 12 Lutego, że ścieżka kokainy dostępna na brytyjskim Haj Stricie (swoją drogą adekwatna nazwa) jest tańsza od piwa (o winie czy wódce nie wspominając).
Średnia cena grama kokainy w kraju potomków Wilhelma zwanego Bękartem oscyluje w granicach 40 funciaków, ale w niektórych szczęśliwych zakamarkach wyspy za gram płaci się 20 funtów kłaków. W 1998 roku średnia cena grama koksu wynosiła £77. (To samo z herą, dostępną już od £25/gram i średą ceną około £40-£50 za gram (w porównaniu z £74 w 1998′)).
Według DrugScope, organizacji charytatywnej zajmującej się badaniem i ulepszaniem narkotyków, gram kokainy można podzielić na 10-20 ścieżek zdrowia. Po wykonaniu prostego matematycznego hokus-pokus wychodzi, że ceny ścieżki zdrowia zaczynają się od jednego funta, a średnie ceny wahają się pomiędzy £2-£4!!!
Średnia cena imperialnej półkwarty piwa (czyli 0.56826125 litra) wynosi £2.75, choć w niektórych knajpach można kupić sikacza za 99 pensów… Tylko kto będzie wydawał £££ na sikacze?
Już myślałem nad zmianą bożka z Opoja na Hajka, ale stwierdziłem, że nigdy nie wziąłbym czegoś, co spowoduje u mnie zanik kuśki i cojones grandes połączone z krwotokiem z kichawy i ekplozję pikawki.
Nie! Zamiast tego domagam się potraktowania alkoholu tak samo jak narkotyków. Produkcja kokainy to proces dosyć skomplikowany. Do dziury w ziemi, wykopanej w peruwiańskiej dżungli, wrzuca się liście koki, do nich dodaje się róźne rozpuszczalniki i inne chemiczne syfy. Miesza się to to, aż wydzieli się jakaś tam substancja, z której robi się narkotyk. Syfy następnie spuszcza się do Amazonki a narkotyk, załadowany do kondomów umieszczonych nastepnie w brzuchach Peruwianek i Kolumbijek, ewentualnie w prymitywnych łodziach podwodnych, trafia na zdegenerowany Zachód. Handlarze i policjanci bawią się przy tym w ciciu-babkę, angażują w zabawę potężne środki (policjanty w walkę z przemytem a przemytniki na walke z policją i konkurencją oraz na organizację kontrabandy)!!!
I do kurny chaty jakiś cudem i tak wychodzi taniej za kokainę niż za legalnie wyprodukowany, smaczny i zdrowy alkohol!!!
Jak to tak? Czyżby dlatego, że przemytnicy nie płacą podatków? Chyba nasze kochane państwa aż tak by od nas nie zdzierały? 😛 ‘Bes sęsu’, jak mawia pewien onetowy mędrzec.
Alkohol można wyprodukować taniej – drożdże, cukier, woda itd. to składniki ogólnodostępne (w odróżnieniu od koki, tępionej przez rządy państw latynoskich i wielkiego szatana). Każdy średnio rozgarnięty Polak wie jak łatwo upędzić bimber (podczas gdy do produkcji kokainy potrzeba co najmniej jednego chemika). Z dystrybucją nie byłoby problemu. Wino możnaby sprzedawać w butelkach po soku z czarnej pożeczki, piwo w butelkach po soku jabłkowym (gazowanym), gorzałę w pięciolitrowych butelkach po wodzie Żywca. Jestem pewien, że w krótkim czasie nielegalny alkohol byłby tańszy od legalnej kranówy. 😀
Na koniec argument najważniejszy – zakazany owoc smakuje lepiej.
Wczoraj były Walen-tynki więc dzisiaj muzyczka ze specjalną dedykacją dla mojej piękniejszej i mądrzejszej połówki: