Podczas kampanii prezydenckiej w USA, zewsząd dochodziły mnie słuchy że Europa trzymała kciuki za Obamę. W pracy ludzie próbowali mnie wciągnąć w konwersacje na temat debat prezydenckich, których nie oglądałem, a moja koleżanka ze Szwecji wręcz modliła się, żeby czarny koń prezydenta USA ponownie stał w Owalnym Gabinecie Białego Domu. Choć byłem tym zażenowany, nie zdziwiłem że Europejczykom imponuje zbrodniarz, który potrafi ładnie się uśmiechać do kamery i przemawiać na tyle demagogocznie, żeby pociągnąć za sobą ciemne masy. Nie bez powodu kochali się oni w Hitlerze, Mussollinim czy Stalinie, chętnie oddając resztki swojej wolności w zamian za ułudę bezpieczeństwa socjalnego (co dostali wzamian wie każdy kto choć raz obejrzał jakiś film dokumentalny o Polakach mordujących żydów w Oświęcimiu czy innym Jebwabnem, przy dezaprobacie, a często i aktywnym sprzeciwie, niemieckich strażników).
Obamie oczywiście jeszcze daleko do Hitlera czy nawet Czegewary ale chłopak się stara, trzeba mu to przyznać. Oto nie tak znowuż dawno, bo z zeszłym roku, ale za to na bardzo krótko w mediach mainstreamowych (a do teraz w mediach skrajnie lewicowych i anarchistyczno-wolnościowych) ukazała się wiadomość o liście śmierci prezydenta USA. Sprawa ujrzała światło dzienne głównie dzięki decyzji prezydenta o zamordowaniu Anwara Awlaki oraz, w dwa tygodnie później, jego 16-letniego syna. Prezydent Obama, na podstawie opinii dwóch prawników zadecydował, o wysłaniu dronów (zdalnie sterowanych samolocików) w celu wykonania egzekucji. Zanim jednak do niej doszło, ambasada USA w Jemenie wezwała do siebie panów Alwaki, żeby odebrać im paszporty, słusznie rozumując, że zamordowanie obywateli innych państw nie będzie w Stanach tak kontrowersyjne jak zamordowanie obywateli USA. Ostatecznie, paszportu nie udało się odebrać, więc w raporcie Departamentu Stanu o obywatelach USA, którzy stracili życie poza granicami kraju, oficjalna przyczyna śmierci Alwaki ojca i Alwaki syna figuruje jako ‘nieznana’. Sprawa Alwakich to tylko wierzchołek góry lodowej. Jak podaje biuro inwestygatywnego żurnalizma, na liście śmierci Obamy są mieszkańcy Somalii, Pakistanu, Jemenu, o Afganistanie czy Iraku nie wspominając. W latach 2004-2013, w samym tylko Pakistanie z ręki dronów zginęło pomiędzy 2,537-3,581 ludzi. Z tej liczby, pomiędzy 411-884 to ofiary cywilne z czego pomiędzy 168-197 to dzieci. Z 366 atakow, 52 odbyły się za prezydencji prezydenta Busza, którego media przedstawiały jako krwiopijcę, mordercę niewiniątek i gwałciciela niewiast. Laureat pokojowej nagrody Nobla zadecydował o 314 atakach. Na jego konto zalicza się około 535 ofiar śmiertelnych wśród cywili (z czego około 175 dzieci). Powtórzmy – 175 dzieci, i to w samym Pakistanie (syn Alawiego zamordowany został w Jemenie). Ciekawe, czy pan Obama uronił choć łzę jak raczył to uczynić przed kamerami po masakrze w Connecticut. Pewnie nie, bo dzieci pakistańskie nie wpływają tak na słupki poparcia jak dzieci wyborców.
Za niedługo problem ataków dronów może stać się codziennością także na amerykańskiej ziemi. Jeśli odwiedziłeś, Szanowny Czytelniku, polecaną przeze mnie stronę spisku wolnościowego, na pewno zapoznałeś się z podcastami na temat obstrukcji parlamentarnej senatora Randa Paula (syna Rona Paula). Senator z Kentucky w celu zablokowania nominacji Johna Brennana, który przedkłada panu Obamie kandydatów do listy śmierci, na szefa CIA, przemawiał w kongresie przez 13 godzin, czego nie powstydziłby się sam Castro w latach młodości. Ponieważ do 2015 drony mają być włączone do amerykańskiej przestrzeni powietrznej, Rand Paul wysłał do administracji zapytanie czy będzie ona uprawniona do przeprowadzania ataków na terenie Stanów Zjednoczonych na tej samej zasadzie jak obecnie na terenach obcych państw. Administracja odpowiedziała wymijająco, że ‘nie zamierza przeprowadzać ataków na terenie USA’ co nie odpowiada na pytanie czy będzie czy nie będzie do tego uprawniona (jeśli ktoś da mi prawo do przerabiania noworodków na macę, to, czy zamierzam czy nie zamierzam z niego skorzystać to sprawa drugorzędna). To dało pretekst Paulowi do wyjścia na mówinicę i brawo za to panie Senatorze! Wątpię jednak, żeby pan coś zmienił. Świat kocha Obamę dzieciobójcę za to że wprowadza osłony socjalne, chce zabrać Amerykanom prawo do noszenia broni i ładnie się uśmiecha do kamery.
W dzisiejszych czasach, w zalewie informacji, gdzie autorytetami medialnymi są pacynki, trudno przebić się prawdziwym rzeczowym informacjom. Często podawane są one przez ośrodki ekstremów politycznych i tylko czasem trafiają do mainstreamu, jeśli mainstreamowi to na rekę. Może więc warto wykorzystać fakt, że moje opinie uchodzą w świecie za mądre i wyważone, i szybko podsumować kilka wybranych elementów prezydencji Noblisty i lewicowego liberała, które zaprzeczają jego obrazowi tworzonemu przez media:
- Ataki dronów – Obama mianował się sędzią, ławą przysięgłych i katem w jednej osobie. Zabijanie ludzie bez wyroku sądowego, niezależnie od tego kim są, to zwykłe morderstwo. USA nie wypowiedziały wojny Pakistanowi, Jemenowi czy Somalii. Ba! nie wypowiedziały jej nawet Afganistanowi i Irakowi, w przekonaniu, że schwytanii jeńcy nie będą podlegać pod konwencję genewską (ale to akurat obciąża konto Busza – tak na marginesie – jak podaje Telegraf, administracja Busza przynajmniej prowadziła dyskusje nad etycznymi aspektami jego posunięć – ludzie z otoczenia Obamy mówią, że jest on ‘easy and comforable with his decisions’, czyli ‘pełny luzik’ że zabiliśmy 175 dzieci). Zapamiętaj, Szanowny Czytelniku, około 535 ofiar śmiertelnych wśród cywili, 175 dzieci. Szaleniec z Connecticut zabił ich tylko 20.
- Głantanamo – Na początku piwerszej kadencji obiecał że zamknie. Zamknął?
- Imigracja – Liczba imigrantów deportowanych przez administrację Obamy jest o 150% wyższa od liczby deportacji za czasów Busza. Od objęcia prezydencji, ten demokrata, któremu na sercu leży los najbiedniejszych deportował 1,400,000 nielegalnych imigrantów. W teorii deportowani mają być niebezpieczni imigranci, a w rzeczywistości większość z nich aresztowano i deportowano za drobne wykroczenia, np. drogowe. Tak jak w Polsce – żeby wyrobić norme i żeby zgadzała się liczba deportowanych kilerów – na tej samej zasadzie działa u nas Straż Miejska łapiąc studentki przejeżdżające na rowerach przez przejścia dla pierwszych. A pamiętasz, Szanowny Czytelnikku, jaki podniesiono raban w mediach, kiedy za czasów krwiożerczego Busza władze Arizony zaczęły deportować imigrantów?
- Legalizacja marijuany – W czasie kampanii prezydenckiej nasz wrażliwy społecznie liberał opowiadał, że nie będzie ingerował w prawo stanowe dotyczące narkotyków (prawo federalne ich zabrania ale niektóre Stany nie ścigają posiadania np. maryśki a anwet zezwalają na jej uprawę i sprzedaż). Niektóre Stany połączyły wybory prezydenckie z referendum w sprawie legalizacji marijuany i małżeństw niepatriotycznych, jak to określił nasz rodzimy prezydent-noblista, który nie umie wytłumaczyć wnuczkowi. Wszystkim, którzy uważają, że po zalegalizowaniu trawki mogą ją sobie legalnie uprawiać i palić może się to odbić niezłą czkawką i przecweleniem w federalnym więźniu. Albowiem (niespodzianka!) administracja Obamy zrobiła zwrot o 180 stopni. W styczniu tego roku, niejaki Aaron Sandusky, został skazany na 10 lat więzienia za uprawę i sprzedaż leczniczej marijuany – działalność zgodną z prawem stanowym Kaliforni.
- Prześladowanie lewarków – W styczniu 2012, turysta z Florydy, niejaki Fitzgerald, wszedł do gmachu Sądu Ostatecznego z koszulką ‘Occupy Everything’ nawiązującą do słynnego ruchu lewackiego – łokupuj łolstrit. Pracownicy Sądu nakazali mu ściągnąć koszulkę a gdy odmówił, został aresztowany. Prokuratura ostatecznie zrezygnowała z oskarżenia a pan Fitzgerald zaskarżył decyzję o aresztowaniu i domaga się miliona dolarów odszkodowania. Administracja Obamy argumentuje, że aresztowanie było słuszne, bo w gmachu Sądu Najwyższego nie obowiązuje pierwsza poprawka mówiąca o wolności słowa.
O ograniczaniu wolności, podwyższaniu podatków, rozbrajaniu obywateli przy jednoczenym uzbrajaniu państwa nie bedę się rozpisywał bo tego można się spodziewać po każdym polityku, niezaleznie od koloru skóry czy przynależności partyjnych.
W związku z powyższym kilka rzeczy rzuca mi się na myśl:
- Hitler też nie przestrzegał konwencji genewskiej, ale miał na tyle ‘przyzwoitości’, że wypowiedział Polsce wojnę. Co prawda po czasie i nie wiem czy było nad tym formalne głosowanie w Reichstagu. Natomiast w Kongresie nie było nawet wzmianki o wojnie przeciw Jemenowie czy Pakistanowi, w których pan Obama przeprowadza zamachy.
- Komuniści mordowali na potęgę, ale zachowywali pozory leganości swoich działań organizując pokazowe procesy a nie wpisując ‘przyczyna śmierci nieznana’.
- Koleś z Connecticut po zabiciu dzieci przynajmniej osobiście palnął sobie w łeb przez co nikomu już nie zagrozi.
- Terroryści z Al Kajdy osobiście wysadzają się na targach i w środkach masowego przekazu. Można, a nawet należy, ich za to nienawidzić, ale trzeba jednak uszanować, że potrafią oddać swoje życie za sprawę, w którą wierzą. Nie stosują, tchórzliwie, zdalnie sterowanych robocików.
Jako anarchista, jestem przeciwnikiem instytucji państwa ale skoro już muszę żyć w jednym z nich, to powiem tak – w demokracji na ludziach spoczywa ogromna odpowiedzialność. Jeśli chcesz głosować, musisz prześwietlić kandydata na wskroś. Polityk w demokracji nie może mieć sfery prywatnej. Jeśli wybierasz mordercę, możesz początkowo tłumaczyć się niewiedzą, ale gdy na jaw wychodzą jego występki, jeśli wiesz, że w twoim imieniu morduje i torturuje a ty nadal na niego głosujesz, stajesz się współwinny jego zbrodni. Podobna zasada dotyczy podatków czyli zinstytucjonalizowanej kradzieży ale to już temat na inny wpis. Ja nie głosuję – odrzucam ten system – a i tak często mi niewygodnie z moją bierną postawą gdy widzę co wybrancy ludu, z którym się nie utożsamiam, robią w imię tego ludu. Dlatego zawsze byłem i będę zwolennikiem liberum veto. Jak powiada przysłowie, żeby zło zatriumfowało wystarczy, żeby dobrzy ludzie nic nie robili. Dobrze przynajmniej, że jestem strasznym grzesznikiem.
Na koniec, w ostanim poście o Nobliście pisałem o jego zakusach w celu ograniczenia dostępu do broni. Wolnościowy spisek zwrócił moją uwagę a ja Ci teraz, Szanowny Czytelniku, prezentuję merytoryczną odpowiedź na pytanie senatora z Teksasu w sprawie konstytucyjności ograniczenia dostępu do broni.
Ufffff. Rozpisaliśmy się dzisiaj. No to w nagrodę za dotrwanie do końca muzyczka.