Uffff!
Trochę Cię ostatnio zaniedbałem, szanowny czytelniku. Ostatni tydzień nie należał do zbyt płodnych. Moja impotencja twórcza spowodowana była faktem wysiadywania kota i pilnowania domu dla rodziców mojego najlepsiejszego brytyjskiego kumpla, którzy wybrali się na wakacje do Francji. Kot strasznie się łasił co powodowało u mnie łzawienie oczu i glutospad z nosa. Na domiar złego komputer, który miałem do dyspozycji przez ten tydzień był chyba starszy ode mnie. Wszelkie próby zalogowania na bloga kończyły się zawieszaniem systemu (udało mi się to obejść) a wstawianie polskich czcionek było mordęgą (nie udało mi się tego obejść). Stąd jeno jeden tekst i to tylko dlatego, że przygotowałem go w piątek przed przeprowadzką (ten co mi się nie podobał i nie opulikowałem go w piątek). Same tylko zmiany ulepszające (lub pogarszające, zależnie od gustu) jakość wpisu zajęły mi więcej czasu niż jego napisanie… No ale już żem jest nazad!
No to jadymy. Ostatnio żarliśmy różne dania mięsne. Zapytasz zapewne, szanowny czytelniku, ‘a co z zupami? Co oni tam zup nie mają?’. ‘Mają!’ odpowiem Ci głośno a ślinka natychmiastowo zacznie mi ciec z ust na myśl o ichnich zupkach. Nie jestem co prawda fanem zup – zazwyczaj od razu przechodzę do dania głównego. Zamiast zapychać się zupą, mogę skonsumować więcej mięcha.
Na nieszczęście, podobnie jak polska, kolumbijska kuchnia dysponuje kilkoma pysznymi zupami, którymi zapycham się jak głupi i potem nie mogę zjeść tyle tamalów, mojarrow, czy bandeja paisów ile bym chciał. Zupy, które najbardziej przypadły mi do gustu to (w kolejności w jakiej jadłem):
Mute – Zupka kukurydziana. Bardzo dobra, robi się ja z kukurydzy, raciczek świnki, sosu hogao (typowo kolumbijski sos robiony z cebuli, pomyrdołów, z dodatkami różnych przypraw – w każdym domu może to być inna mieszanka), oregano, tymianku, szałwi, soli i pieprzu. Z całej zupki najlepsza jest kukurydza i mięsko.
Mute wygląda tak (muchas gacias a http://www.cocinavino.com, oczywiście nie rozyspuje się niczego dookoła talerza, ale strona o temacie kulinarnym musiała sobie zrobić zdjęcie stylizowane):
Caldo de Costilla – Obok ajiaco jest to moja ulubiona zupa. Ile to razy ratowała mi życie w potrzebie! Caldo jest bowiem cudowną zupą, której efekty możemy znaleźć w Biblii. Zbawiciel wlał ją w usta św. Łazarzowi dzięki czemu Łazarz zmatwychwstał. Jednym z uczniów Chrystusa był pewien kolumbijski włóczęga, który podpatrzył jak Pan przygotowywał Caldo. Zanotował wszystko skrzętnie i zaniósł swojemu ludowi. Caldo nazywane jest również ‘levantamuertos’ czyli ‘budzicielka umarłych’. Nie raz się zdarzało że po nocnych libacjach alkoholowych następnego ranka, kiedy dokonywałem żywota, zanim jeszcze wyzionąłem ducha, moja zbawicielka żona wlewała mi w usta Caldo, ratując mi tym samym życie jak ongiś Jezus Łazarzowi (chodzą słuchy, że Łazarz starał się później poznać sekret świętej zupy, łaził za Zbawicielem i łaził, zakradał się i podpatrywał, ale jedyne co udało mu się odkryć to łazanki… też dobre). Caldo de Costilla oznacza rosół z żeberek. Robi się ją z żeberek wołowych, ziemniaków i kolendry. Moim zdaniem to caldo a nie ambrozja była pita na Olimpie przez bogów greckich. Pycha!
Caldo wygląda tak (za uprzejmością wikipedii):
A tu pan naucza jak się ją robi: http://www.youtube.com/watch?v=i1LYPWZ1GUQ
Ajiaco – kolejne cudo, robione z dwóch lub trzech rodzajów ziemniorów (nie wiem jakich ale cały wic polega na tym, że jedne ziemniaczki są tak delikatne, że rozpuszczają się w zupie zagęszczając ją, a drugie są twarde i się nie rozpuszczają (takie ziemniaki machos!). Można dodać też trzecie, delikatniejsze od drugich ale nie rozpuszczające się w zupie – rozpuszczają się ino te pierwsze). Do zupy wrzuca się kawałki kurczaka (z kością) i kukurydzy (z kolbą), a także (rany boskie, co to jest?!) żółtlicę drobnokwiatową. Zupkę podaje się zazwyczaj ze śmietanką, kaparkami i awokado. Pycha! Obok caldo jest to moja ulubiona zupa.
Ajiaco wygląda tak (znów dziękuję wiki):
A tu pan mówi ja się ją robi: http://www.youtube.com/watch?v=uunlgOCp-vI
Tak więc liznęliśmy, łyknęliśmy i gryznelismy już kilka dań głównych i zupek… Jeśli nadal jesteśmy głodni proponuję, szanowny czytelniku, dopchać się przekąskami.
Oprócz pan de yuca i pan de bono istnieje bowiem w Kolumbi multum różnych przekąsek, i zakąsek, małych dużych, słodkich, gorzkich kwaśnych i jakich tam sobie tylko zapragniesz. Ile owoców i jaki ich smak nie idzie policzyć i opisać, owoce musisz sobie popróbować sam (moim zdaniem, z racji klimatu, mają bardziej wyrazisty smak niż nasze sprowadzane w stanie niedojrzałym i dojrzewajaće w jakichś tam komorach gazowych).
Do moich ulubionych przekąsek, za którymi zawsze uronię łzę w samolocie powrotnym, należą:
Almojábana – według wikipedii przekąska ta pochodzi z Bogoty (tak jak bajgiel z Krakowa), i jest typowa dla większości krajów Ameryki Południowej… Jest to rodzaj bułeczki na bazie mąki kukurydzianej, zawierającej ser. To, czy almojábana rzeczywiście pochodzi z Bogoty jest kwestią dyskusyjną – jej nazwa pochodzi od arabskiego słowa ‘almugábbana’ co oznacza ‘mieszanina ze serem’. Skoro tedy przekąska pochodzi z Bogoty po co nazywali ją z arabskiego?
Almojábana wygląda tak (dziękuję wiki ze to, że fotografowała to co ja jeno kosztowałem):
Empanadas – Są to dalecy krewni naszych pierogów. Różnią się rodzajem ciasta, które jest bardziej chlebowe i chrupkie od naszego. Emapanady nadziewane są mieszanką mięsa i warzyw lub serem. Lub wszystkim naraz. Można je smażyć lub piec. Pycha! Ja polewam jeszcze farsz sokiem z limonki lub cytryny i wracam z Kolumbii grubszy o 10 kilo (zawsze dokładnie mnie przeszukują, pewnie dlatego, że wyjeżdżam większy niż przyjeżdżałem i myślą, że coś przemycam). Nie znalazłem zdjęć empanad podobnych do tych, które jadłem, ale tutaj pani Kolumbijka pokazuje jak się je robi: http://www.youtube.com/watch?v=jWnOOz3imck
Mazorca – czyli kukurydza – kto by pomyślał, że i kukurydzę będą mieć inną. Żona zawsze narzekała, że nie może w Europie znaleźć normalnej kukurydzy. Ja tam zawsze myślałem, że to my mamy normalną kukurydze. Czasem z bratem zrywaliśmy kilka kolb, które rosły nad Rudawą w miejscu, w którym z dziadkiem łowiliśmy ryby… Prosto z pola – naturalną, słodką, żółciutką… Okazuje się, że w Kolumbii kukurydza wcale nie jest słodka. Ma smak bardziej słony, tak więc nie trzeba jej solić. Nie gotuje się jej tylko smaży na patelni (zazwyczaj z jajkami) lub grilluje. Można na mieście zamówić kukurydzę z grilla.
Buñuelos – Nazywam je ‘kulkami rozkoszy’. Pyszne i cholernie tuczące. Jest to rodzaj ciasta, uformowanego w niewielkie kulki (robi się je z ciasta drożdżowego i białego sera). Kulki ciasta wrzuca się na głęboki olej, w wyniku czego zwiększają swój rozmiar. Podobno buñuelos są popularne nie tylko w Ameryce Łacińskiej ale i na Filipinach. Moja koleżanka (Filipinka z Irlandii mieszkająca w Anglii) z pracy bardzo je sobie chwali – mówi, że nie ma umiaru w ich jedzeniu… nie wiem tylko, czemu ma tak idealną figurę… Ja po świętach w Kolumbii sam wyglądałem jak buñuelo, czyli mniej więcej tak (i to nie jak ten nadgryziony a ten w całości… Muchas gracias a wiki):
Okej Señor, respetable lector, zapchaliśmy się przekąskami, pora na deser. Deserów jest multum, ja z uporem wartym lepszej sprawy obżerałem się tym:
Bocadillo – nie wiem jak to opisać. Wygląda to trochę jak galaretka, choć twardsza i bardziej zwarta. Robi się ją z cukru i guavy (owocu gruszli, czymkolwiek by ona nie była). Osobiście lubię mieszać bocadillo z arequipe.
Bocadillos sprzedaje się najczęściej w takiej postaci (zawinięte w liść, ale oczywiście tych najlepszych które jadłem (z paskiem arequipe w środku) nie znalazłem na sieci, obiecuję zrobić zdjęcie jak pojadę następnym razem do Kolumbii):
Arequipe – Słodka masa robiona ze skondensowanego mleka. I znowu – nie mam umiaru! Przez przylotem do Kolumbii zawsze co najmniej przez dwa miesiące daję sobie wycisk na siłowni, żeby zrzucić na zapas to co mi przybędzie podczas wizyty w tym pięknym kraju. Arequipe – mega słodkie – mega pyszne – wygląda tak (wiki):
Ach pyszności pyszności. Nic tylko by człowiek jadł i jadł i pił i pił. Wyznam Ci, szanowny czytelniku pewną tajemnicę. Odkryłem, że polskie żarcie bardzo idealnie komponuje się z kolumbijskim. Niby kuchnie z dwóch różnych światów, odległych o jakieś 10,000 kilometrów od siebie a tu wszystko co przywiozłem z Kolumbii mieszaliśmy z naszymi tradycyjnymi potrawami. Na przykład, kiedy mam czas i chcę żonie zrobić przyjemność, kupuję platano z lokalnego sklepu karaibskiego, i przygotowuję je ze sznyclami. Bocadillos jedliśmy w Polsce na deser a w Kolumbii piliśmy aperitif polską gorzałą. Dziś weekend, więc stronię od polityki, ale skoro potrawy z tak odległych kultur mogą się ze sobą doskonale komponować, może tedy człowiekowi, rozumnej przecież istocie, się to kiedys uda… Może przestaniemy się, za przeproszeniem, napieprzać ze względu na pochodzenie, religię, czy kolor skóry (przecież ze skóry robimy chicharrón).
I tym optymistycznym kęsem zakończę dzisiejszy temat. Miłego trawienia!
Na koniec tradycyjnie muzyczka – a że sobota to nastrój imprezowy – pasa me la botella (czyli podaj flaszkę) – może nie kolumbijskie (nie wiem) ale swego czasu HIT NUMBER ONE in Colombia: http://www.youtube.com/watch?v=GlwCNsAbyUU&feature=related
A ponieważ 31 Sierpnia i Młotnia to podobno dzień bloga to ja tym samym bezinteresownie zachęcam do czytania blogów do których linki znajdują się też po lewej stronie. W szczególności:
Ritter des Licht – konserwatywny chrześcijański wegetarianin. Najlepszy blog prowadzony przez wegetarianina na wschód, zachód, północ i południe od rzeki Pecos! Buuuuuahahahahhahahaha!!!! I pisz Pan coś, panie wegetarianin, bo ostatnio się zapuściłeś! Ile można czekać na nowy wpis!
Kasztanowa Krowa – czyli Maja, piękniejsza połówka wegetarianina, prosto z naszych pięknych górecek! Tematy niezwiązane z polityką i dobrze! Nie sądziłem, że taka artystyczna dusza. Zawsze zapewnia spokój mojej duszy, choć nie mogę jej tego wyznać w komentarzach, bo musiałbym se utworzyć konto na guglu.
Maria Dora – Chyba nie musze polecać bo jest to jeden z najpopularniejszyc blogów na onecie. Bardzo ciekawe teksty, mimo, że często się różnimy co do szczegółów (ale w nich tkwi diabeł, specjalnie siejący niezgodę, która zgodnie z przysłowiem – rujnuje – dlatego ja się z panią Marią nie kłócę).
Tierra Latina – chyba nie musze polecać, bo znasz go, szanowny czytelniku z gazety wybiórczej, która opublikowała jego tekst o Cejrowskim, który oglosił emigrację do Ekwadoru. To on oznajmił mi radosną nowinę, że nie potrzebuję już wizy do Kolumbii. Huzzah!
Jacek Sierpiński i Adam Walczyk – blogi odpowiednio libertariański i minarchistyczny. Obaj panowie są lepiej oczytani w temacie i znają się na rzeczy (ja nawet nie wiedziałem co to jest dokładnie libertarianizm i minarchizm – musiałem se sprawdzić na wiki – ja sam biorę rzeczy na mój prosty chłopski rozum).
And last but not least:
Ewa Kulak – Pani fachowo podchodzi do tematyki Kolumbii bo tam żyje i zna język. Ja tam tylko bywam i nie gawariu po hiszpańsku więc piszę co mi się wydaje że pamiętam i że zrozumiałem. Jak chcesz, szanowny czytelniku informacji z pierwszej ręki – zapraszam do Pani Ewy.
Ufff! No to ja idę spać! Dobranoc i milej niedzieli!