W domu by mnie powiesili…

…a tu dadzą mi kurwa medal.

Media kochają melodramatyzm. Z braku laku od ponad tygodnia bombardują nas straszliwymi opowieściami o generale Andersie Göringu Narviku, czy jak mu tam, który, jak na skrajnego prawicowca (opowiadał się m.in. za upaństwowieniem międzynarodowych przedsiębiorstw, co w czyn obrócił słynny ultraprawiciowiec Hugo Czavez) i fundamentalistycznego chrześcijana (o czym świadczy jego fascynacja masonerią i przynależność do loży) przystało, odstrzelił sześćdziesiąt parę socjalistycznych latorośli przebywających na obozie indoktrynacji, organizowanym przez norweską partię pracy.

Od tygodnia Narvik to, Narvik tamto, Narvik sramto, doszło do tego, że boję się otworzyć lodówkę, żeby nie wyskoczył z niej Narvik. Portale internetowe pełne są zdjęć zapłakanych rodzin i różnych ckliwych historii.

W sezonie ogórkowym, Narvik trafił się merdiom jak ślepej kurze ziarno i temat nadmuchano do tego stopnia, że politycy zakwalifikowali go jako ważny problem społeczny, nad którym należy się z troską pochylić i dokręcić obywatelom śrubę. Na przykład w Belgii jeden geniusz stwierdził, że trzeba będzie zaostrzyć zasady dostepu do broni. Istniało bowiem ryzyko, że ktoś na tej wyspie mógł być uzbrojony i odstrzelić Narvika zanim ten nie zmasakrowal młodych socjalistów niczym Korwin lewaka. Nie byłoby wtedy tematu dla mediów i okazji dla polityków na nabicie sobie popularności. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, oprócz Narvika nikt z obecnych nie miał broni, dzieki czemu oprawca mógł przez półtorej godziny strzelać do młodych socjalistów jak do kaczek, i gdyby nie planował się poddać, mógłby z rozpędu opanować cały kraj bo akurat tego dnia pilot helikoptera był na urlopie a antyterrorysom zepsuła się łódka (żeby nie stracić stołka, tamtejszy minister sprawiedliwości społecznej publicznie pochwalił policję za tą fenomenalną akcję). Na naszym podwórku natomiast, niejaki zdRadek Sikorski stwierdził, że w internecie pełno jest Narvików i że internet to kloaka. Z tym się mogę zgodzić. Odkąd politycy blogują, a onet z uporem maniaka promuje ich wypociny na głównej stronie (zamiast promować błyskotliwe przemyślenia Anarcha i przyjaciół (patrz lewa kolumna)), internet zdegradowany został ze skarbnicy pornografii do miana kloaki. ZdRadek, słynny między innymi z załatwiania posad córkom swoich kolegów, stwierdził, że w związku z wydarzeniami w Norwegii internet należy cenzurować (lepiej byłoby wywieźć zdRadka na taczkach a córkę prawie najlepszego ministra finansów wywalić na zbity bruk). Inny z naszych geniuszy, nie doczytał chyba, że Narvik jest rodowitym Norwegiem i bełkotał coś o likwidacji Szengen…

Czytając wypowiedzi polityków z kraju i ze świata można dojść do wniosku, że jedynym w miarę normalnym bohaterem tej awantury jest sam Narvik. Wie co zrobił, wie dlaczego, uzasadnił to w swoim, bełkotliwym bądź co bądź manifeście, i nie boi się ponieść kosekwencji swoich czynów. Co prawda i w przypadku Narvika wyraźnie widać, że miał coś nie tak z głową, bo gdyby zamiast młodzieży socjalistycznej wybrał sobie za cel ‘wrogów ludu’, jak niejaki Cze (który na sumieniu na ponad sto razy więcej ofiar), być może jego twarz już dzisiaj uśmiechałaby się do nas z tiszertów. Gdyby natomiast, zamiast na wyspę Latoja, zaciągnął się do wojska i poszedł strzelać do bisurmanów, zamiast 20 lat paki dostałby ‘kurwa medal’. A gdyby swoją zbrodnię popełnił 1000 lat temu i rozpowszechił plotkę, że nosił przy tym śmieszny kapelusz (Wikingowie nie nosili hełmów z rogami!) to w dzisiejszej popkulturze przestawianoby go jako brodatego wesołka, który z zawodu Wikinga najbardziej cenił sobie gwałcenie.

   


Jeśli o mnie chodzi, to zamiast się smucić jak pan redaktor nakazał, w piątek kiedy ów przystojny blondyn przez półtorej godziny strzelał do młodzieżówki socjalistycznej, piłem piwo z kolegami, potem przerzuciliśmy się na wina, wódkę i w końcu łyski. W zeszły piątek historia się powtórzyła. Wydarzenia na wyspie Latoya nie zmieniły nic w moim nędznym plebejskim życiu. No bo w sumie czemu miałyby coś zmienić? Bo media bębnią o tym od tygodnia? Jak ktoś się wysadzi na targu w Bagdadzie czy Kabulu, czytamy o tym raz i na dalszych stronach. A w czym są gorsi mieszkańcy Mezopotamii od Wikingów? Jakby nie było, z Mezopotamią nigdy nie mieliśmy zatargów, dopóki nasz NieRząd nie dostał polecenia żeby przyłączyć się do koalicji dobrej woli by masakrować ich kozy, pola naftowe i cywilów (oczywiście przez przypadek). Wikingowie natomiast swego czasu najeżdżali nasze włości i gwałcili nasze niewiasty.

Wyczyny Narvika interesują mnie tak samo jak morderstwa w RPA czy wspomnianej już Mezopotamii. Nihil novi sub sole. Szaleńcy chodzą po świecie, ludzie giną szybko lub w męczarniach a życie jest pełne zasadzken und niespodzianken. Jest nas ponad miliard i w miarę jak się rozmnażamy tym więcej będzie takich przypadków. Defekty w naturze się zdarzają i każdemu może odbić szajba.

Tragedia na wyspie Latoya jest niewątpliwie tragedią, ten tekst nie jest w żadnym stopniu próbą jej zminimalizowania jak i również nie mam na celu kwestionować człowieczeństwa ofiar. Nie jest to jednak tragedia dla świata czy dla społeczeństwa, jak wmawiają nam to merdia. Jest to indywidualna i prywatna tragedia rodzin i uważam, że niesmaczne jest epatowanie zdjęciami rodziców, dla których śmierć dziecka jest bardzo intymnym przeżyciem. Społeczeństwo, a tym bardziej świat nie zauważyłby nioebecności tych sześćsziesięciu paru osób, jak nie zauważyłoby nieobecności Anarcha, gdyby kiedyś trafił mnie szlag (oczywiście będzie to indywidualna tragedia dla mojej rodziny i dla moich szanownych czytelników. Wiem też, że powstałby fundusz, na który ludzie zrzucaliby się, żeby postawić mi pomnik lub usypać kopiec. Ale świat nie zawaliłby się od tego, że nie byłoby Anarcha, bo na moje miejsce znalazłyby się dzisiątki ludzi, którzy myślą jak ja, a którzy być może lepiej potrafią przelać swoje myśli na papier toaletowy i cisnąć je do internetowej kloaki). 

Gdyby to nie było tragiczne to byłoby to nawet śmieszne – tu zdjęcia płaczących matek a tu baner ‘ceramika paradyz’ lub skąpo ubranej niewiasty reklamującej suplementy diety. No i zakazane mordy polityków załatwiających swoje porachunki na fali tragedii. Każda okazja dobra żeby zrobić geszeft.

Na koniec – z całej tej afery najbardziej przeraził mnie fakt, że partie polityczne indokrtynują młodzież już od 14-go roku życia. I to jest pradziwa tragedia.

To ja też poindoktrynuję bo wybory za winklem.

Baszom az Fidesz

Lubię gulasz. Obok średniej hawajskiej ze szpinakiem i ćwikłą, jest to jedno z moich ulubionych dań. Lubię też Węgrów. Obok Persów, Ślązaków i Goralenvolk, jest to jeden z moich ulubionych narodów. Rok przed ostanim Sylwestrem wprosiliśmy się znajomym brathankom na tzw. kwadrat, żeby wraz z nimi witać przeminięty już 2010 (dobry rok!). Z Węgrami mam taki problem, że zazwyczaj w połowie urywa mi się film a to dzięki palince z Siedmiogrodu, którą jako jedyny z rodziny mogę pić, więc zawsze przywożę sobie parę flaszek w prezencie ;). Tym razem jednek, byłem tam z moją piękniejszą połówką i postanowiłem zachować fason, zachowywać się kulturalnie i nie zabrokatować sobie marynarki. Zaczęło się jak sobie zaplanowałem, a mianowice od zwiedzania Budapesztu. Podczas gdy my przechadzaliśmy się po kompleksie pałącowym cesarzowej Elżbiety, sprawiedliwie ukatrupionej przez włoskiego Anarcha, pilnikiem w pikawę, nasz gospodarz ustawiał kociołek na gulasz w ogródku. I powiem Ci, szanowny szmalcowniku, furda cesarzowa Elżbieta i furda Keleti pályaudvaranarch, ten gulasz to było prawdziwe dzieło sztuki. Już na sam zapach z kociołka, który powitał nas parę metrów przed domem utwierdził mnie w przekonaniu, że choćbym wychlał całą palinkę Siedmiogrodu i opróżnił wszystkie piwnice Tokaju, film tego roku mi się nie urwie. Tego smaku nie można było zapomnieć i do dziś, ku mojej uciesze, odbija mi się tym gulaszem. Niemal całą Sylwestrową noc, oprócz chwili nieuwagi, kiedy to wykorzystując mój stan upojenia, zmuszono mnie do uczestnicwa w węgierskiej karaoke, spędziliśmy nad tym kociołkiem, czekając aż gospodarz łaskawie poleje nam w talerze. A potem poda gulasz. Teraz wiem, co czuł Baloun, którego klątwą było to, że nigdy nie mógł się najeść. Ostatecznie noc skończyłem jak ów tragiczny bohater Wojaka Szwejka, z mordą w kociołku, który sobie tylko znanym sposobem, z kawałkiem chleba wyczyściłem tak, że się błyszczał w środku. Nazajutrz nie miałem nawet kaca… Cud!

Czemu o tym piszę? Nie żebym chciał robić konkurencję Makłowiczowi. Piszę o tym dlatego, że niejaki Fidesz, prawicowa ponoć partia, którą podniecają sie niektóre środowiska wolnościowe tylko dlatego, że nie za bardzo lubi Mumię Europejską, doszła do wniosku, że Węgrzy nie odżywiają się zdrowo. I pół biedy, gdyby na tym wniosku poprzestała. Niestety! Nierząd Wiktora Urbana, który kontroluje obecnie większość pięknego budynku nad pięknym mądrym Dunajem, stwierdził, że odżywianie się Węgrów to ważny problem społęczny, nad którym należy się z troską pochylić. Jako że w dzisiejszych czasach wszystkie problemy społeczne rozwiązuje za pomocą zakazów i podaktów, partia Urbana nie zgrzeszyła pomysłowością i postanowiła opodatkować niezdrowe żarcie, czyli takie, które wg definicji Fideszu-Szedeszu zawiera duże ilości cukru, soli, węglowodanów i kofeiny. Od litra redbula będzie więc trzeba zapłacić podatek w wyokości 300 forintów (4.50 złotych), 400 forintów za kilo czipsów i solonych orzeszków, 500 forintów o zupek i sosów w proszku i 200 forintów od słodyczy. Niestety Łol Strit Żurnal nie podaje, ile będzie wynosic podatek od masła, orzechów (tłuszcz!), ryżu (węglowodany), bananów (cukier!), czekolady czy debreczyńskiej kiełbachy. A alkohole? Tokaj Aszu (Vinum Regum, Rex Vinorum) i tak jest już dosyć drogi. Fidesz ma wystarczającą większość w parlamencie i ustawa wejdzie w żydzie a pieniądze z podatków maja pójść na tzw. służbę zdrowia.

Nie wiem jak Tobie, szanowny pustelniku, ale ogólnie rzecz biorąc prawica zawsze kojarzona była z indywidualizmem i wolnością jednostki (i to nie jest moje skojarzenie (bo w swoim krótkim życiu nie doświadczyłem żadnych rządów wolnościowych) a jednego autora z lewicowego Guardiana, którego książkę obecnie czytam). Dlatego powinno jej zwisać co kto je, i czy je bezę wedle zaleceń byłej żony prezydenta (czy obecnej żony byłego prezydenta)… Niestety, dziś nie ma podziału na prawice czy lewice. Jest to tak naprawdę podział nominalny i nie ma różnicy czy strzelasz do Robotniczej Ligi Młodych (czyt. młodzieżówki norweskiej partii pracy) czy do tzw. Partii Postępu (czyt. norweskich konserwatywnych liberałów). Jeden huk, efekt ten sam – i tak dokręcą Ci śrubę. Trzeba będzie się stołować u Węgrów z Serbii lub Siedmiogrodu. A jak już opróżnimy wszystkie flaszki – zatańczyć czardasza!

Jak mawiają Madzierzy: Baszom az anyát, baszom az istenet, baszom a Krisztusmárját, baszom az atyádot, baszom a világot!

PS. Jest też możliwe ze to wszystko wynika z błędnego tłumaczenia tekstu ustawy.

Zabronianie broni tu i tam

1 sierpnia 1966 roku o godzinie 11:38 Karol Whitman, student Uniwersytetu Teksańskiego w Austin, były wojownik wujka sama, wdrapał się na wieżę swojej alma mater i otworzył ogień do niczego niespodziewającej się gawiedzi. W ciągu niecałych dwóch godzin ten były snajper ukatrupił 16 osób i ranił 32. W akcji przeciwko szalonemu Karolowi wzięli udział policjanci i ochotnicy z cywila. O godzinie 13:24 trzech policjantów Ramiro Martinez, Houston McCoy i Jerry Day, oraz ochotnik Allen Crum dotarli na szczyt wieży gdzie dwoma strzałami z szotgana, sześcioma z rewolweru i jeszcze jednym z szotgana (dla pewności) odprawili pana Whitmana na łono Abrahama. Przeanalizowawszy wydarzenia policja stwierdziła, że gdyby nie obecność uzbrojenych cywilów, którzy jak tylko skapowali się, że ktoś wali do nich z wieży, odpowiedzieli ogniem, ofiar byloby znacznie więcej. Dlatego w Teksasie do dziś można nosić broń a ludzie są szczęśliwi i bezpieczni, czego nie można powiedzieć i Meksykanach zza miedzy, którzy prawo o broni palnej wzorowali chyba na Wielkiej Brytanii (jedno z najbardziej najbardziej restrykcyjnych w Europie, może tylko poza Polską) dzieki czemu w Ciudad Juarez czy w Tijuanie jucha leje się gęsto a flaki latają we wszystkich kierunkach.

Dostępu do broni nie stracili Teksańczycy nawet po zabójstwie słynnego międzynarodowego terrorysty, niejakiego JFK, bożyszcza lewicowego półświatka po obu stronach atlantyku.

U nas dostep do broni skutecznie ograniczyli nam zaborcy, ale nasi pra-dziadowie i pra-babki, jakoś znajdowali ją w wystarczających ilościach, żeby organizować powstania (oprócz krakowskiego, które było farsą), walkę leśną czy pogromy Polaków wyznania mojżeszowego, za co miłościwie nam panujący Bronisław ‘Wikipedia’ Komorowski, po raz kolejny pokajał się przed naszymi starszymi braćmi z Izraela. Jak mawiali starożytni, jak chcesz uderzyć psa kij zawsze się znajdzie – jak chcesz ustrzelić polityka, zawsze znajdzie się jakieś biuro poselskie PiS. Zanim zapadłem w sen zimowo-wiosenno-letni, niejaki Ryszard C., zwany przez niektórych Ryszardem Lwie Serce, zastosował się do tej starożytnej maksymy, dając tym samym naszym politycznym pijawkom możliwość zbicia sobie kapitału na śmierci asystenta jednego z rezydentów ul. Wiejskiej. Nie wiem, czy Ryszard C. zdążył się już powiesić w swojej celi, ale jakoś dziwnie się złożyło, że przeprowadził on swoją akcję kiedy pojawiły się nieśmiałe przebąkiwania, że dostęp do broni powinien być ułatwiony. A tu taki zonk! Politycy, w szczególności pan Napierdalalski, po załatwieniu sobie ochrony BORowików, stwierdzili, że w zasadzie niemożliwy dziś dostęp do legalnej broni powinien być jeszcze bardziej ograniczony. Tak jakby pan Ryszard Lwie Serce, zdobył ją legalnie.

Różnica między i tak już bardzo zniewolonymi Stanami a naszą Republiką Bananową bez bananów (ale za to z dużą ilością buraków) jest taka, że tam jednostkowe wyczyny szaleńców z reguły nie rzutują na ogólnej polityce państwa. Wypadki chodzą po ludziach a szaleńcy są wśród nas. Nie ma jednak sensu karać za to normalnej większości, nawet jeśli na to zasłużyła wybierając sobie taką Obamę na prezydenta. Ba! Jak cywil ustrzeli bandytę, zazwyczaj dostaje pochwałę od generalnego gubernatora, czy kto tam rządzi tymi Stanami. Nad Wisą, jeśli nie jest politykiem lub osobą z elyty, trafia do celi, gdzie siedzi do czasu aż prokurator nie ustali czy nie przekroczył granic obrony koniecznej (wszak niekoniecznie musiał się bronić) i sprawa nie trafi do kasacji. Jak jakiś kretyn przypieprzy po pijaku w drzewo, zakazują picia alkoholu na stokach i nakazują jazdę w kaskach. Jak ktoś trafi do szpitala po dopierdalaczach, nasz kał-dillo wysyła swoich siepaczy, żeby zlikwidować leganie działające sklepy, nieprzestrzegając przy tym swojego własnego prawa. Jak ktoś po złości poczęstuje kogoś ołowiem z własnej, nielegalnie posiadanej broni, jest to pretekst żeby zaostrzyć dostęp do broni legalnej. Każdy pretekst dobry, żeby dokręcić Czirokezom znad Wisły śrubę. Taka to, liberalna ponoć, Polska Anno Domini 2011. I dlatego z tego bloga wieje nudą. Ileż można narzekać. Jeszcze zejdę ze zgryzoty a nie o to przecież chodzi w życiu. Z wiadomości bardziej pozytywnych – w tym roku obrodziło weselami rodziny i przyjaciół. Com sobie potańcował tom sobie potańcował! Dla rodziny i znajomych w prezencie, skompilowałem krótki kawałek pokazujący jak się bawiliśmy, miłego oglądania.